Karlskrona w jeden dzień

15 wrz 2015

Któregoś lipcowego popołudnia spacerując po Parku Rady Europy razem z rodziną mojego Szymona natknęliśmy się na stoisko Steny Line, które oferowało swoje wycieczki i rejsy w wyjątkowo promocyjnych cenach pod warunkiem rezerwacji tego dnia. Promy do Szwecji obserwowałam od dawna, ale ceny zawsze mnie zniechęcały a groupony, mimo że atrakcyjne cenowo, zawsze pojawiały się w terminach gdy byłam bez grosza. Bez większego zastanowienia więc ruszyłam w tamtą stronę i... okazało się to strzałem w dziesiątkę. Za podróż promem pod koniec sierpnia w dwie strony z Gdyni do Karlskrony w dwuosobowej kabinie zapłaciliśmy z Szymonem łącznie 598 299 złotych.

Karlskrona (czyli Korona Karola) to centrum prowincji Blekinge, miasto uniwersyteckie i ośrodek kultury liczący 33 tys. mieszkańców żyjących na 33 wyspach archipelagu, z których większość połączono groblami, mostami i komunikacją wodną. W XVII wieku stała się głównym portem Szwedzkiej Marynarki Wojennej a wzniesione w tamtych czasach fortyfikacje stoją po dziś dzień w niemal nienaruszonym stanie w wielu miejscach. W 1998 roku Karlskrona trafiła na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO, natomiast królewski port do dziś pełni rolę głównej bazy szwedzkiej marynarki.
Nadchodzi sierpień. Ja zaczynam przygotowania do swojego urlopu i wyprawy na Bałkany z Magdą, Szymon - do naszego rejsu, który, zgodnie z planami, odbędzie się właściwie dzień po moim powrocie z południa. Ostatecznie w Polsce pojawiam się wcześniej zahaczając po drodze jeszcze o Festiwal Muzyki Celtyckiej w Będzinie, Poznań, w którym utknął z zepsutym samochodem mój Szymon, Warszawę, w której ląduję u przyjaciół zabierając się razem z Szymonem, który ma tam delegację oraz koncert Dezertera w Bydgoszczy w drodze powrotnej do Trójmiasta. W efekcie do domu docieram w dniu wypłynięcia do Szwecji. Chwila na obiad, przepakowanie się, krótki odpoczynek po podróży z Bydgoszczy i już trzeba zbierać się znów.
Na terminalu promowym należy się stawić co najmniej na godzinę przed wypłynięciem. Pojawiamy się dosłownie na styk, gdyż przez zamieszanie ostatnich dni zapomnieliśmy wymienić pieniądze na szwedzkie korony (na terminalu, zarówno w Gdyni jak i Karlskronie, nie ma kantoru) i w sobotę wieczorem na wariata musieliśmy szukać jakiegoś czynnego kantoru. Na miejscu okazuje się, że nie musieliśmy się spieszyć - po odebraniu z automatu biletów na prom (będących jednocześnie kartami otwierającymi naszą kabinę) czekamy jeszcze niemal godzinę aż obsługa zacznie wpuszczać rękawem na prom. Poczekalnia jest pełna - Szwedzi oraz przede wszystkim Polacy siedzą na ławkach, bagażach a nawet na podłodze, ci pierwsi obładowani zakupami niemal wyłącznie alkoholowymi.
fot.duolook.pl
Swoje pierwsze kroki na promie kierujemy oczywiście do naszej kabiny, która znajduje się na końcu korytarza tuż przy wyjściu na jeden z niższych pokładów. Nam trafiła się co prawda kajuta bez okna (zamiast niej mamy lustro), ale pogoda jest na tyle kiepska, że i tak niewiele byśmy skorzystali z morskich widoków. Zostawiamy bagaże i kierujemy się na najwyższy pokład (numer 11), aby skorzystać z niepowtarzalnej okazji zobaczenia Gdyni a potem całego Trójmiasta z zupełnie innej perspektywy. Wiatr wieje i jest dość chłodno, kolejne osoby znikają we wnętrzu promu, w końcu i my ruszamy na jego zwiedzanie. Sklep wolnocłowy, (już pełen gości), maszyny do grania (jeszcze puste), zamknięte już lub właśnie zamykane restauracje, dyskoteka (powoli zapełniająca się) i to wszystko. W międzyczasie uruchamia mi się w telefonie roaming i przychodzi do mnie sms o kosztach „na morzu” – połączenia wychodzące – 15zł/min, przychodzące – 5zł/min, sms – 4zł/min. Słowem – rozbój w biały dzień; tym samym w drodze powrotnej przyjdzie mi wysłać najdroższego smsa w swoim życiu. Wracamy do kabiny, zjadamy naszą domowej roboty kolację, otwieramy zabrany ze sobą alkohol, słuchamy radia, po czym ruszamy raz jeszcze na wycieczkę i lądujemy na piwie (półlitrowy Okocim – ok. 17zł) w dyskotece w najbardziej oddalonym od parkietu kącie. DJ puszcza głównie hity disco polo, co jednak nie przeszkadza tańczącym a chyba wręcz ich ściąga, obok nas zaczynają się bawić dziewczyny na swoim wieczorze panieńskim. Dochodzi pierwsza w nocy więc zbieramy się z powrotem do kajuty i idziemy spać. Buja lekko, w sam raz, żeby nas szybciej uśpić.
O 6 rano budzi nas „What a wonderful life” Armstronga z głośnika, którego nie można nijak wyciszyć, a następnie informacja w trzech językach (polski, angielski i szwedzki) o tym, iż na godzinę przed zejściem na ląd należy opuścić kabinę, do pół godziny przed można natomiast zostawić w niej swój bagaż. Rozespani bojkotujemy ten nakaz stwierdzając, że najwyżej wchodząca ekipa sprzątająca nas wygoni. Nic takiego jednak się nie dzieje, pewnie przez fakt, że jesteśmy na samym końcu korytarza i zanim obsługa dotrze do naszego zakątka minie sporo czasu. W końcu ruszamy się i kierujemy się na poranną kawę i herbatę w jednej z restauracji a widoki, czyli pierwsze wysepki i majaczące w oddali wybrzeże obserwujemy zza okna. Dobijamy do brzegu, ruszamy z tłumem ku wyjściu i lądujemy na równie małym co w Gdyni terminalu. Rozmieniamy w automacie korony, aby móc skorzystać ze skrytki bagażowej (mała 20 SEK, duża 40 SEK) i ruszamy na znajdujący się tuż przy wyjściu przystanek autobusowy, na który po chwili zajeżdża czysty i schludny autobus linii 6. Bilety do miasta kosztują 20 SEK od osoby, można również kupić bilet całodzienny pozwalający na korzystanie z komunikacji miejskiej bez ograniczeń za 50 SEK od osoby. Po około 20 minutach docieramy do centrum Karlskrony.

fot.stenaline.pl
Jest zimno, pochmurnie i absolutnie nie widać po tej aurze, że to ostatni dzień sierpnia. Zjadamy śniadanie pod wiatą przystankową czekając aż reszta naszego towarzystwa z promu rozejdzie się po miasteczku i z mapką ruszamy przed siebie. Na pierwszy ogień idzie tunel, który łączy port z dworcem kolejowym, niestety nie ma możliwości przespacerowania się tą drogą – siatka skutecznie odgradza go od nas. O całym systemie podziemnych przejść pełnych rozgałęzień i magazynów świat dowiedział się dopiero po zakończeniu zimnej wojny. Ruszamy dalej i po minięciu fontanny z – a jakże – figurami ryb docieramy do Stortorget, czyli Głównego Rynku. Ponoć jest to największy rynek w Szwecji – ma aż 2 ha. Czy to prawda – nie wiem, ale rzeczywiście rozmiar robi wrażenie. I niestety tylko rozmiar, bo cała reszta przy tej pogodzie robi przygnębiające wrażenie. Ogromny obszar, nad którym górują pomnik Karola XI, Ratusz (Radhuset), obecnie mieści się w nim sąd, Kościół Fryderyka (Fredrikskyrkan), nazwa pochodzi od księcia Adolfa Fryderyka obecnego przy wyświęcaniu świątyni) oraz nietypowy jak na szwedzką architekturę Kościół Świętej Trójcy (Trefaldighetskyrkan), postawiony na potrzeby niemieckich robotników, którzy budowali port i miasto) znany także jako Kościół Niemiecki jest pusty. Nie ma na nim ludzi, poza jedną kawiarnią wszystko jest zamknięte, gdzieniegdzie tylko parkują samochody a drewniane budki, w których na co dzień zapewne sprzedawane są jakieś mniej lub bardziej miejscowe specjały, zioną pustką. Cykamy kilka fotek i ruszamy dalej w poszukiwaniu kolejnych atrakcji i ludzi. 
Uliczką (która zapewne w inne dni i miesiące tętni życiem, ponieważ mieści się tam kilka kawiarni, restauracji i sklepów) docieramy do nabrzeża, z którego roztacza się naprawdę ładny widok, nawet w tak brzydką pogodę jak dziś. Przystań wodna pełna łódek i łódeczek, przystanek promu wodnego, widok ma kolejne wysepki archipelagu, wreszcie czuję, że jestem w mieście związanym z morzem. Po lewej mamy Muzeum Blekinge (oczywiście zamknięte, w sezonie czynne codziennie, wstęp bezpłatny), w którym ci, którzy nie przybyli tu w niedzielę mogą obejrzeć wystawy pokazujące czasy sprzed powstania Karlskrony oraz historię rozwoju miasta a przed sobą Targ Rybny (Fisktorget), gdzie lokalni rybacy sprzedawali swój połów mieszkańcom miasta. Obecnie jedynym śladem przypominającym o przeszłości tego miejsca jest stojący samotnie pomnik rybaczki prezentującej świeże ryby. Mijamy jakże typowy dla Szwecji czerwony piętrowy autobus, hotel Scandic (umiejscowiony w naprawdę malowniczym miejscu i bardzo ładnie wpasowujący się otoczenie) i drewnianą kładką kierujemy się na skalistą wysepkę Stakholmen, która jest ostatnią niezabudowaną wyspą w mieście. Na skałach umiejscowiono ławki, z których można podziwiać panoramę miasta, ale to nie jedyne atrakcje tego miejsca – wyspa kryje też pozostałości po stanowiskach artyleryjskich. Stąd można zobaczyć również Brändaholm, dzielnicę bordowych domków z białymi wykończeniami w typowo skandynawskim stylu. Postój na kolejne kilkanaście zdjęć i kierujemy się w stronę chyba najczęściej pokazywanego na fotografiach miejsca w Karlskronie.
Björkholmen (Brzozowe wzgórze) to dawna dzielnica stoczniowców i marynarzy (słowem, biedoty) a obecnie najbardziej pożądany adres w rejonie Blekinge. Malutkie tradycyjne drewniane domki z przełomu XVIII i XIX wieku w wesołych kolorach z wiszącymi przy oknach lusterkami (aby gospodynie mogły dojrzeć zbliżającego się męża), bez firanek w oknach, za to ze stojącymi w nich modelami statków i włączanymi w nocy światełkami (echo starej tradycji nakazującej mieszkańcom zapalanie w oknach świateł, aby pomóc marynarzom dotrzeć bezpiecznie do portu). Podobno domki powstawały z drewna przeznaczonego na budowę okrętów a ich rozmiary wynikały z faktu, że mogły być budowane z kawałków drewna, które robotnik, wychodząc z pracy, mógł schować pod płaszczem. Domki przetrwały do dziś także dzięki temu, że budowane były z dębowych desek. Kiedyś – w co aż trudno uwierzyć – jedna rodzina zajmowała jeden domek, dziś do jednej rodziny należy kilka domów, ale uliczki wciąż zachowały swój niepowtarzalny urok i tylko parkujące samochody przypominają nam, że jesteśmy w XXI wieku.
Wzdłuż XIX-wiecznego muru stoczni kierujemy się z powrotem w stronę centrum Karlskrony starając się ignorować coraz bardziej pogarszającą się pogodę. Robi się coraz chłodniej i zaczyna coraz bardziej padać, ale nie poddajemy się. Zaczynamy (w końcu!) dostrzegać na ulicach ludzi, którzy na pewno nie są z naszego promu. Najwięcej osób zbiera się wokół niepozornego drewnianego budynku, który po bliższym przyjrzeniu okazuje się być kościołem. Brak ludzi na ulicach i wszystko zamknięte na cztery spusty zdaje się być cechą charakterystyczną niedzielnego dnia w Szwecji. Po drodze mijamy, tym razem od drugiej strony, tunel oraz znajdującą się w Parku Admiralicji Dzwonnicę Admiralicji z 1699 roku, która w świetniejszych czasach wskazywała pracownikom marynarki wojennej godzinę. Prócz parku i dzwonnicy mamy tu także Kościół Admiralicji (Amiralitetskyrkan), najstarszy budynek w Karlskronie i jednocześnie największy drewniany kościół w Szwecji. Budowany jako tymczasowa świątynia (na jego miejscu miał stanąć murowany budynek) stoi po dziś dzień i kojarzy się przede wszystkim z figurą Matsa Rosenboma. Według legendy Rosenbom zaraził się poważną chorobą przywleczoną przez szwedzkie wojska z Rosji – koniec końców przeżył, ale był tak słaby, że nie mógł wrócić do pracy. Po wielu staraniach burmistrz Karlskrony zezwolił mu na zbieranie pieniędzy w określone dni. Kiedy zapukał do drzwi kapitana jednej z cumujących w porcie jednostek, ten hojnie go obdarował. Rosenbom skłonił się nisko w podzięce a wtedy spadł mu kapelusz. Kapitan podniósł go i założył mu na głowę mówiąc "Ten, kto chce od dziś otrzymać od Rosenboma podziękowanie, musi mu sam zdjąć kapelusz". Podobne słowa widnieją na tablicy, którą trzyma stojąca przy kościele figura proszącego o wspomożenie żebraka – ponoć wykonał ją XVIII-wieczny rzeźbiarz stoczniowy jako zadośćuczynienie za to, że przegnał sprzed swojego domu proszącego o datek Matsa.
fot. urloplany.pl
fot.podroze.gazeta.pl
W coraz bardziej zacinającym deszczu docieramy do Nabrzeża Królewskiego (Kungsbronn), z pięknym widokiem na wyspę Stummholmen, na której znajduje się Marinmuseum – największa atrakcja Karlskrony. Muzeum Morskie stoi na ponad 100-metrowym pomoście, przy którym cumują muzealne okręty i statki, wewnątrz znajdują się sale z licznymi makietami i ekspozycjami związanymi z morzem i marynarką. Nie lada gratką jest także podwodny tunel – z jego okien można obejrzeć leżący na dnie Morza Bałtyckiego wrak okrętu z XVIII wieku. Osobiście nie byliśmy w muzeum, gdyż to nie do końca nasza tematyka, ale dla zainteresowanych w sezonie (czerwiec – sierpień) muzeum jest czynne codziennie w godzinach 10:00 – 18:00, we wrześniu 10:00 – 16:00, w pozostałe miesiące natomiast od wtorku do niedzieli w godzinach 10:00 – 16:00. Wstęp kosztuje 130 SEK (95 SEK dla studentów i grup zorganizowanych), dla dzieci i młodzieży do 18 roku życia jest bezpłatny.
fot. wikipedia.pl
Samo nabrzeże swoją nazwę zyskało dzięki temu, iż to właśnie tutaj przybijał do brzegu król szwedzki witany przez mieszkańców miasta. Od XVII wieku minęło sporo czasu, ale w Szwecji mamy nadal monarchię i do tej pory królowi zdarza się właśnie w ten sposób docierać do Karlskrony kiedy przebywa w trakcie wakacji w swojej posiadłości na wyspie Olandii. Wówczas nabrzeże jest wyściełane czerwonym atłasem a biało-różowy budynek staje się jego siedzibą. Tym razem jednak atłasu nie ma, może następnym razem się uda? Obok okazjonalnej siedziby króla znajduje się Bastion Aurora, który jest ostatnim istniejącym fragmentem murów dzielących miasto i broniących dostępu do portu wojennego. Po dziś dzień stanowi siedzibę marynarki szwedzkiej – mieliśmy to szczęście, że akurat cumowała tam pokaźnych rozmiarów łódź podwodna. Przy Bastionie znajduje się także pomnik Eryka Dahlberga, królewskiego fortyfikatora i autora nie tylko planu Karlskrony, ale także polskich miast – Warszawy, Krakowa i Torunia. Szerokie ulice i największy rynek w północnej Europie to właśnie jego zasługa.
 Pogoda z minuty na minutę robi się coraz gorsza a my przemarznięci i przemoczeni dlatego decydujemy się na powrót do centrum miasteczka i zadekowanie się w jakimś otwartym lokalu. O dziwo, przed południem zamknięty jest nawet McDonald’s. Kiedy tylko restauracja otwiera swoje podwoje do środka, prócz nas, wpada całkiem spora grupa z naszego promu – podobnie jak my przemarznięta i przemoczona. Siedzimy, grzejemy się, schniemy, korzystamy z wi-fi i powoli dochodzimy do siebie. W końcu ruszamy dalej, bo ileż można siedzieć w Macu nad jedną kawą i kanapką? Zwłaszcza, że przestało trochę padać. Nadal jest zimno, ale nieco rozgrzani staramy się na to nie zwracać uwagi i ruszamy przez park Hogland w stronę dworca kolejowego, z którego kierujemy się na wyspę Langö. Po drodze zaopatrujemy się w Lidlu w najtańsze szwedzkie piwo (albo raczej produkt piwopodobny) i spacerując między typowymi szwedzkimi domkami raczymy się nim, wciąż w totalnym odosobnieniu. Stamtąd kierujemy się powoli w stronę punktu widokowego Bryggareberget (Wzgórze Browarników), z którego roztacza się piękna panorama Karlskrony. Niestety, deszcz znów zaczyna coraz bardziej zacinać i ponownie robi się nieprzyjemnie toteż odpuszczamy sobie ten punkt programu. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na chwilę na dworcu kolejowym, aby nieco się ogrzać. Jedyną możliwą destynacją jest tylko Kopenhaga, na którą się jednak nie kusimy i kierujemy się z powrotem w kierunku centrum.
fot. utkikenkarlskrona.se
 Nasz dzień w Karlskronie powoli zbliża się ku końcowi, odpuszczamy sobie jeszcze jeden spacer wokół miasteczka i autobusem jedziemy na terminal promowy gdzie będziemy mogli wysuszyć choć trochę nasze przemoczone rzeczy i buty. Ku naszemu – i nie tylko naszemu – zaskoczeniu terminal jest jednak zamknięty, otwierają go dopiero o godzinie 18:00. Cierpliwie czekamy, po czym lądujemy w całkiem ciepłej i już po chwili całkowicie zatłoczonej poczekalni. Również tym razem odprawa promowa odbywa się szybko i sprawnie, również tym razem kierujemy się od razu do naszej kabiny gdzie bierzemy gorący prysznic i ładujemy się pod kołdrę, żeby wreszcie się rozgrzać. Tym razem czuć jak prom buja się na silnych falach, ale wbrew naszym obawom żadne z nas nie łapie choroby morskiej. Przed snem jeszcze szybka wycieczka do sklepu wolnocłowego po zgrzewkę szwedzkiego piwa będącego idealnym zwieńczeniem naszego pierwszego szwedzkiego weekendu.
 Powoli, powolutku, przygotowujemy się już psychicznie na pobudkę w Polsce i szaloną gonitwę prosto z terminalu do pracy.

11 komentarzy:

  1. Karlskrone pamietam z dziecinstwa, moja ciotka tam jezdzila, Szwecja byla dla mnie wtedy drugim koncem swiata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dla mnie, gdy byłam dzieckiem, Lublin był końcem świata, wycieczka do szpitala,w którym leżała moja ciocia była dla mnie niemal wyprawą życia :D

      Usuń
  2. Byłam w tym roku w wakacje właśnie na tej wycieczce :). Pisałam o tym u siebie - http://karlin91.blogspot.com/p/w-terenie.html tutaj pod zdjęciem są linki :). Nie widziałam Brzozowego wzgórza, jednak udało mi się trafić na bezpłatny prom do Aspo :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o proszę, do tej pory nie znałam nikogo kto odwiedzał to miejsce a tu nagle okazuje się, że jednak całkiem sporo osób :) w wolnej chwili z pewnością zajrzę do Twojej relacji, żeby porównać nasze wrażenia. ja w Karlskronie byłam w ubiegłym roku, w tym myślałam, żeby znowu tam popłynąć i zrobić sobie tym razem wycieczkę po okolicy, ale finalnie nic z tego nie wyszło, czasu zabrakło :)

      Usuń
    2. Ja też, ja też! Byłam w listopadzie w tamtym roku, więc niedługo stuknie rok od wizyty w Szwecji. Także korzystałam ze Stena Line, jednak wybraliśmy opcję z Kalmarem (czy to tak się to odmienia?!) i w sumie było wspaniale. Ostatnio poszukiwałam zdjęć i zastanawiałam się jak by to opisać na blogu, więc może do grudnia się pojawią jakieś szwedzkie posty :p

      Usuń
  3. Bardzo ciekawy artykuł! Towarzyszko, winnaś pisać do czasopism turystycznych. Po lekturze chętnie wybrałbym się na taką wycieczkę. Poza tym nigdy nie płynąłem statkiem (czy to na pewno był Tadek?) a kajuta wygląda zachęcająco. Co do cen w restauracjach na promie, zgadza się. Ja się tłukę służbowo po lotniskach i kupno kawy, nie mówiąc o jakiejś kanapce graniczy z atakiem serca portfela.
    Domki w Szwecji bardzo malownicze. W ogóle czysto tam jest. Ciekawa architektura. Bardzo ładni ogólnie rzecz nazwawszy :)
    Dziękuję za reportaż.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Towarzyszu, płonię się niczym młoda róża w tym momencie! proszę mnie aż tak nie chwalić, bo aż mi głupio, mojej pisaninie zdecydowanie daleko do czasopism jakichkolwiek, o turystycznych już w ogóle nie wspominając.
      Szwecja rzeczywiście jest malownicza, architektura zupełnie niepodobna do naszej, wszystko wygląda schludnie i pasuje do siebie. jedyne co mnie zaskoczyło to niemal zupełny brak ludzi na ulicach w niedzielę, nawet w markecie mogłam ich na placach policzyć. do tej pory zastanawiam się gdzie oni mogli się podziać.
      co do cen promowo-lotniskowych, do dziś cierpię na myśl o cenie jaką zapłaciłam w przeliczeniu na nasze swojskie złotówki za kanapkę na lotnisku w Barcelonie, która na dodatek wcale nie była dobra...

      Usuń
  4. Widzę kolejną wycieczkę do Karlskrony i coraz bardziej zazdroszczę... Obowiązkowo muszę się zaczaić na te promy Stena Line, bo widzę że często organizują różne promocje. A tak nawiasem, to bardzo ładna z Was para ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. polecam, to fajny i niedrogi sposób, żeby poznać Szwecję w pigułce, a do tego często organizują ciekawe promocje.


      a i dziękuję, miło słyszeć :D

      Usuń
  5. Też byłam ! :) Niestety płynęlam promem dziennym i dosłownie przez godz byłam tam, gdyż czekało na nas 600 km drogi do Norwegii :( Ale w planach mamy Sztokholm i podróż promem :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dodam, że do zabytkowych statków cumujących przy Morzu Morskim można wejść za darmo, a przynajmniej było to możliwe latem ubiegłego roku ;)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli spodobał Ci się post, będzie mi bardzo miło jeśli pozostawisz po sobie jakiś ślad - napisz komentarz, daj lajka pod postem na FB lub polub mój profil na FB: Pasażerka palcem po mapie





SZABLON BY: PANNA VEJJS.