1572. Stany Zjednoczone

30 lis 2015
od: Sara

Kapitol Stanów Zjednoczonych (ang. United States Capitol) to budynek położony na Wzgórzu Kapitolińskim (ang. Capitol Hill) w Waszyngtonie, pełniący funkcję siedziby Kongresu Stanów Zjednoczonych, czyli amerykańskiego parlamentu.
Budynek w oryginale został zaprojektowany przez dr. Williama Thorntona, a następnie zmodyfikowany przez Benjamina Latrobe'a oraz Charlesa Bulfincha. Budowano go w latach 1793-1865.
Kamień węgielny pod budowę położył Jerzy Waszyngton. Po pożarze w 1814 roku Kapitol został przebudowany, dodano dwa skrzydła oraz kopułę zwieńczoną posągiem Columbii. Kopułę rotundy budynku Kapitolu zdobi Apoteoza Waszyngtona, ogromny fresk pędzla włoskiego malarza Constantino Brumidiego namalowany w 1865 roku.
Nim jednak oddano do użytku Kapitol, Kongres obradował w wielu miastach (m.in. Filadelfii, Nowym Jorku czy Baltimore). Od 1789, kiedy to obradował „Konstytucyjny Kongres” obrady odbywały się wpierw w Nowym Jorku, a następnie w Filadelfii. Kapitol jest także – co do zasady – miejscem obejmowania urzędu przez amerykańskich prezydentów.
W wielu stolicach amerykańskich stanów stoją budynki rządowe wzorowane na Kapitolu. 

Kartka była niespodzianką z podróży Sary do Stanów Zjednoczonych i od razu przypadła mi do gustu, bo idealnie wpasowywała się w jesienny klimat Polski. Ani się obejrzałam a tu, w momencie publikowania pocztówki na blogu, jest już prawie zima. Teraz czekam z utęsknieniem na śnieg, bo dzięki niemu ta pora roku staje się magiczna. Póki co jednak czeka mnie przedświąteczna gorączka prezentowa... A wy, macie już za sobą kupno prezentów dla bliskich czy tak jak u mnie wszystko jeszcze przed wami?

1571. Bonaire

26 lis 2015
od: Marieke

Bonaire to należąca do Holandii wyspa na Morzu Karaibskim u wybrzeży Wenezueli, wchodząca w skład Małych Antyli. Razem z wyspami Arubą i Curaçao tworzą grupę wysp ABC.
Na podstawie reformy konstytucyjnej Królestwa Niderlandów, 10 października 2010 Antyle Holenderskie przestały istnieć, a Bonaire stało się holenderską "gminą zamorską", która będzie mogła zostać włączona, jeśli sobie tego zażyczy, do Unii Europejskiej jako jej region peryferyjny.
Północna część wyspy to nierówny i jałowy park narodowy. Południowa część wyspy jest płaska z kilkoma wzgórzami, rzadką roślinnością i niewielkimi zasobami naturalnymi. Tutaj też znajdują się gigantyczne wypełnione wodą baseny solankowe do produkcji soli morskiej oraz sanktuarium flamingów, które są również widoczne na znaczku. Na pocztówce natomiast można zobaczyć dawne chaty niewolników. 

Brakuje mi słońca, choćby jego odrobiny. Nie przeszkadza mi śnieg, deszcz i zimno, ale ta ciągła szaruga jest naprawdę dobijająca... Powinnam się chyba zacząć naświetlać! Mam nadzieję, że za tydzień na Majorce będzie jeszcze choć trochę słońca, które pomoże mi naładować moje akumulatory. A czy u was też jest tak ponuro? Jak sobie radzicie?

KONKURS URODZINOWY

22 lis 2015
Wyobraźcie sobie, że za chwilę stuknie mojemu blogowi 5 lat! 22 grudnia, zapewne siedząc w domu rodzinnym w trakcie studenckiej przerwy świątecznej, postanowiłam założyć bloga. Bloga, który miał prezentować pocztówki z mojej kolekcji, która chwilę wcześniej zaczęła się dosyć gwałtownie powiększać dzięki zarejestrowaniu się na stronie postcrossingu. Bloga, który miał służyć przede wszystkim mnie i usystematyzować moją kolekcję. Bywało lepiej, bywało gorzej, była też dłuższa przerwa kiedy to w związku z moimi życiowymi zawirowaniami byłam zmuszona zrezygnować z tego hobby (a i internetu nie posiadałam dość długo), ale jednak coś mnie zawsze z powrotem do tego mojego miejsca w sieci ciągnęło. Jakiś czas temu znów tu wróciłam i zaczęłam działać pełną parą - uatrakcyjniłam szatę graficzną, poprawiłam czytelność i widoczność wszystkich elementów, rozszerzyłam tematykę o moją inną miłość, czyli podróże, zmieniłam nawet nazwę bloga. Wszystko po to, żebym, tak jak i wy, dobrze się tutaj czuła. Bo motywację do pracowania nad nim zyskałam dzięki wam, czytelnikom. I dlatego w ramach swoistego podziękowania oraz dlatego, że świętowanie urodzin przecież zawsze jest fajne, postanowiłam zorganizować ten konkurs.


Zasady są banalnie proste i myślę, że nietrudno będzie im sprostać. Dodatkowe losy można zyskać wykonując dodatkowe czynności, ale nie jest to w żaden sposób obowiązkowe. Nagród jest tyle, ile lat ma mój blog - pięć. Jedna główna, dwie jako komplet "na podium" oraz dwie nagrody pocieszenia. Mam nadzieję, że weźmiecie w nim udział i - choć to zazwyczaj solenizant otrzymuje prezenty - pozwolicie mi się obdarować czymś interesującym. Tematyka prezentów będzie związana z tematyką bloga i z pewnością też was zaskakująca.
Co zatem trzeba zrobić, żeby wziąć udział w konkursie?
  1. Zostać publicznym obserwatorem mojego bloga
  2. Umieścić powyższy podlinkowany banerek na swoim blogu/stronie/profilu.
  3. Zgłosić swój udział w konkursie w formie komentarza z informacją: 
    • obserwujecie mój blog jako...
    • dodaliście baner na blogu...
    • adres e-mail: ...
  4. Dodatkowo można zwiększyć swoją szansę na wygraną zdobywając dodatkowe losy:
  5. Wszystkie trzy dodatkowe aktywności są dobrowolne i ich niewykonanie nie skutkuje wykluczeniem z konkursu.
  6. W przypadku wykonania którejkolwiek z dodatkowych czynności należy dołączyć do swojego komentarza odpowiednie informacje:
    • polubiłam stronę na fb jako...
    • dodałam do kręgów G+ jako...
    • udzielam się na forum jako...
  7. Nagrody będą wysłane listem ekonomicznym poleconym za pośrednictwem Poczty Polskiej. 
  8.  Losowanie zwycięzców nastąpi do 31 grudnia 2015 roku. Po losowaniu zwycięzcy otrzymają maila z prośbą o przesłanie swojego adresu. W przypadku braku kontaktu ze strony zwycięzcy przez kolejne 7 dni nastąpi dodatkowe losowanie.
Mam nadzieję, że frekwencja dopisze i losowanie nastąpi a taka wiadomość w okresie okołoświątecznym tylko wam go umili :)

Migawki z Tatr

20 lis 2015
Kocham góry miłością wielką i gdybym mogła to w górach bym mieszkała (swego czasu to marzenie poniekąd zrealizowałam, ponieważ mieszkałam przez pół roku w Zakopanem). Miłością do gór zaraziła mnie najbliższa rodzina - od momentu kiedy pierwszy raz postawiłam stopę na górskim szlaku minęło już ponad 20 lat, od tego czasu wielokrotnie bywałam w Tatrach, Bieszczadach, Pieninach, Beskidzie Śląskim czy Żywieckim. Odkąd jednak przeprowadziłam się do Trójmiasta liczba moich wyjazdów w góry drastycznie się zmniejszyła - paradoksalnie łatwiej wyskoczyć mi na weekend za granicę niż w nasze polskie góry. Staram się jednak odwiedzać je przynajmniej raz w roku.
Z racji wypadającego w środę święta niepodległości udało się mnie i Szymonowi wyskoczyć na te kilka dni w Tatry. Dodam, że z kotem, który w nowych miejscach czuje się jak ryba w wodzie i zdecydowanie urozmaica długie podróże swoim zachowaniem. W sumie spędziliśmy dwa dni w podróży (podróż autostradami z Gdyni do Zakopanego zajęła nam w jedną stronę 10 godzin, w drugą "zaledwie" 8) i trzy na miejscu, gdzie zrobiliśmy jakieś 45 kilometrów w deszczu, śniegu i mgle. Wynik mało imponujący, ale ponieważ moje Szczęście było w Tatrach po raz pierwszy postanowiłam zabrać go w klasyczne miejsca, które są swoistym "must visit" podczas pobytu w tym rejonie. Tym samym zaliczyliśmy fragment Drogi pod Reglami, Dolinę Kościeliską wraz ze Smreczyńskim Stawem, Morskie Oko, Halę Gąsienicową oraz zdobyliśmy Kasprowy Wierch. Z tego ostatniego, ze względu na fatalną pogodę (widoczność we mgle nie przekraczała metra!) musieliśmy niestety wrócić korzystając ze słynnej kolejki. Cena za przejazd w jedną stronę wynosi... 48 złotych. To były moje najgorzej wydane pieniądze podczas tego pobytu, ale woleliśmy mieć chudsze konto, za to całe ręce i nogi :)

O Tatrach mogłabym opowiadać długo, jeszcze dłużej opisywać wszelkie ciekawe miejsca, które można znaleźć nawet na tych najpopularniejszych szlakach. Tym razem zostawię was tylko ze zdjęciami z tego wyjazdu, których co prawda nie ma wiele i nie zawsze są najlepszej jakości (szczególnie te robione telefonem), ale z pewnością i tak przybliżą wam urodę tamtych miejsc.

1570. Polska

18 lis 2015
od: Anna

Kino Rialto w Poznaniu powstało w 1937 roku jako „Adria”, wcześniej natomiast mieściła się tam powozownia. Pierwszy seans odbył się prawdopodobnie we wtorek 28 grudnia 1937 roku, była to ”Barbara Radziwiłłówna” z Jadwigą Smosarską w roli głównej. Twórcą kina był Józef Petrykowski, poznański przedsiębiorca, który wydzierżawił ten teren. Co ciekawe chciał też otworzyć jeszcze jeden bliźniaczy obiekt w okolicy dzisiejszego Teatru Nowego. Na sali „Adrii” było 400 foteli.
Po wybuchu wojny kino zostało przejęte przez Niemców i nazwane „Kammer Lichtspiele”. Jako jedyne ocalało z wojennej zawieruchy w stanie praktycznie nienaruszonym. Dlatego tu odbyła się pierwsza kinowa projekcja w wyzwolonym Poznaniu. Miała miejsce 21 marca1945 - pokazano wówczas radziecką komedię muzyczną „Świniarka i pastuch” I.A. Pyriewa z 1941 roku, która została poprzedzona najnowszym wydaniem Polskiej Kroniki Filmowej. „Adria” była wypełniona po brzegi, a projekcji towarzyszyło odegranie hymnu narodowego. Po 1945 przez chwilę byli „Jednością”, od 1946 zaczęło funkcjonować jako znane dziś„Rialto”.
Sam budynek na przestrzeni tych lat właściwie niewiele się zmienił, dobudowano jedynie dzisiejszy hol i trochę przebudowano zaplecze. Do końca XX wieku funkcjonowało jako kino premierowe lub zgrywające. Jest jednym z pierwszych kin, które przystąpiły do Sieci Kin Studyjnych, reaktywowanej w 2005 roku. Ponadto organizowane są tutaj różnego rodzaju inicjatywy kulturalno-filmowe: przeglądy, festiwale, pokazy specjalne, pokazy szortów i dokumentów, spotkania z twórcami, cykle filmowe, DKF-y, pokazy z muzyką na żywo, działania edukacyjne skierowane do różnych grup wiekowych. 

To właśnie w tym kinie miałam przyjemność oglądać w ubiegłym roku najlepszy według mnie film, mianowicie gruzińskie "Mandarynki". To film, w którym się zakochałam i to nie tylko dlatego, że opowiada o Kaukazie, który mnie tak interesuje. Film, który niczym obuchem wszedł mi w głowę i do tej pory nie chce z niej wyjść. Film, na którym płakałam a zdarza mi się to raczej rzadko. Bez niepotrzebnego patosu, pouczeń i widowiskowego morału pokazuje bezsens wojny, pokazuje świat, który bezpowrotnie znika przez niemalże braterski przelew krwi. pokazuje, że w takich sytuacjach tak naprawdę nikt nie jest wygrany. Przepiękne zdjęcia, wyraziści bohaterzy, powolna akcja pozwalająca na chwilę zadumy, wszystko to składa się na film słodko-gorzki, który jednak na długo pozostawia nam w ustach ten charakterystyczny posmak, jak tytułowe mandarynki. Bez wahania mogę powiedzieć, że gorąco polecam.

1569. Indie

16 lis 2015
od: Dominic

Tego widoku nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Tadź Mahal (hindi: ताज महल urdu: تاج محل) to indyjskie mauzoleum wzniesione przez Szahdżahana z dynastii Wielkich Mogołów, na pamiątkę przedwcześnie zmarłej, ukochanej żony Mumtaz Mahal. Obiekt bywa nazywany świątynią miłości.
W 1631 roku Mumtaz Mahal, żona panującego wówczas indyjskiego cesarza z dynastii Wielkich Mogołów, Szahdżahana, zmarła przy porodzie jego czternastego dziecka. Miała zaledwie 38 lat, chociaż w stanie małżeńskim przeżyła 18 lat. Według legendy przed śmiercią zobowiązała męża do spełnienia 3 obietnic: nigdy się nie ożenić, zaopiekować się dziećmi oraz postawić na jej cześć budynek, który będzie ją upamiętniał po śmierci. Zrozpaczony małżonek spełnił wszystkie prośby (brak oficjalnej żony jednak nie przeszkodził mu w posiadaniu konkubin). Postanowił zbudować na jej cześć grobowiec-mauzoleum, który byłby godzien jego zmarłej żony – budowlę nie mającą porównywalnego odpowiednika w świecie. Według popularnego podania, pogrążony w smutku monarcha osiwiał w przeciągu jednej nocy. Po ukończeniu budowy miał on rzekomo wydać rozkaz o obcięciu kciuków wszystkim robotnikom, by nigdy nie byli już w stanie stworzyć podobnego dzieła. Tak naprawdę żadne źródła nie potwierdzają tego faktu – do dzisiaj potomkowie tych rzemieślników są zaangażowani w renowację budowli.

To chyba moje pierwsze ładne Indie jakie miałam okazję dostać w swojej pocztówkowej karierze. Taki drobiazg a jest naprawdę osłodę w tak obrzydliwą pogodę, jaką mam ostatnimi dniami za oknem. Deszcz mi nie przeszkadza, zimno mi nie przeszkadza, ale nie znoszę gdy wieje i jest mgła. W takie dni mogłabym nie wychodzić spod kołdry. A czy u was też jest tak fatalnie?

1568. Francja

12 lis 2015

Metro w Paryżu (fr. métro de Paris) to system podziemnej kolei obsługującej Paryż i jego aglomerację zarządzany przez Régie autonome des transports parisiens (RATP). Przebiega po wydzielonych, w większości podziemnych trasach o łącznej długości 218,2 km z 302 stacjami, w tym 58 przesiadkowych między liniami. Posiada 16 linii oznaczonych kolorami i numerami od 1 do 14 oraz 3 bis i 7 bis. Charakterystyczna dla paryskiego metra, które stało się jednym z symboli miasta, jest gęstość jego sieci (245 stacji w granicach Paryża – na obszarze 86,9 km²), jak również jednolity styl stacji z wpływami secesji. Jest drugim najbardziej obciążonym systemem metra w Europie, po moskiewskim – w 2013 r. metro w Paryżu przewiozło 1 527 mln pasażerów, a w 2012 r. przyjmowało ich ponad 4,7 mln dziennie.  
Pierwsza linia metra w Paryżu została otwarta podczas wystawy światowej w 1900 roku. Aż do II wojny światowej sieć była sukcesywnie rozwijana, w latach 30. powstają pierwsze stacje poza granicami miasta.
Godną uwagi ciekawostką są grający tam muzycy. Obecność wykonawców muzycznych w metrze paryskim jest długą tradycją, jednak dopiero od 1997 granie w korytarzach jest regulowane przez RATP w ramach struktury Espace Métro Accords (EMA) i nie jest dostępne dla wszystkich. W celu uniknięcia niedogodności dla pasażerów, artyści chcący zdobyć publiczność lub zarabiać graniem w metrze, muszą stawić się na przesłuchanie przed jury Espace Métro Accords. Jeśli przejdą je pomyślnie, dostają kartę muzyka EMA, którą muszą mieć przy sobie podczas działalności artystycznej w metrze. Wykonawcy mają zakaz grania na peronach i w pociągach, muszą także przestrzegać zasad korzystania z przestrzeni.
Od momentu powstania do EMA wpłynęło ponad 10 tys. kandydatur, zorganizowano ponad 4 tys. przesłuchań i akredytowano ponad 3 tys. muzyków. Przesłuchania odbywają się dwa razy w roku (w marcu/kwietniu i wrześniu/październiku), a liczba akredytacji rocznie wynosi ok. 350.

Uwielbiam metro i wszelkie ciekawostki z nim związane - jeśli w danym mieście jest metro to nie ma bata, muszę się nim przejechać! We francuskim nie miałam jeszcze okazji być, ale mam nadzieję wszystko przede mną. Byliście kiedyś w paryskim metrze? Jak wspominacie ten rodzaj transportu?

Blog Liebster Award 2015

9 lis 2015

Zostałam nominowa przez Ratri do Liebster Blog Award. Nominację do Liebster Blog Award dostaje się od innego blogera jako podziękowanie za dobrze wykonaną pracę. Jest to nagroda przeznaczona dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów. Po otrzymaniu nominacji należy odpowiedzieć na 11 pytań zadanych przez osobę, która Was nominowała, następnie nominować kolejne 11 blogów i zadać im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Was nominował. 
Za nominację bardo dziękuję, gdyż jest to moja pierwsza nominacja i miło mi, że ktoś docenił te moje pocztówkowe wypociny. Niby nic a taka ładna odznaka po prostu cieszy :)

Pytania, które otrzymałam od Natalii zmusiły mnie niejednokrotnie do zastanowienia się na nimi, stąd tak długi okres od nominacji do publikacji odpowiedzi. Ale może przynajmniej dzięki temu dowiecie się o mnie czegoś więcej?

1. Jaką supermoc (tylko 1) chciałabyś mieć?
Nie musiałam się nad tym długo zastanawiać - teleportacja. Ułatwiłoby to zdecydowanie moje pragnienie zwiedzenia całego świata, zobaczenia każdego interesującego miejsca na ziemi, poznania każdej istniejącej po dziś dzień kultury... Tak, to zdecydowanie byłaby satysfakcjonująca supermoc.
2. Jakie jest Twoje największe marzenie podróżnicze?
Nepal. Nepal autostopem, przez Bałkany, Turcję, Gruzję, Azerbejdżan, Iran, Irak, Afganistan, Pakistan i Indie a w drodze powrotnej przez kraje byłego ZSRR. Ze względu na moje problemy zdrowotne nie mogę chodzić po górach (choć nie do końca się do tego zakazu stosuję) więc chciałabym chociaż raz zobaczyć na własne oczy najwyższy szczyt ziemi. A do tego fascynują mnie kraje arabskie oraz nieskażone jeszcze masową turystyką kraje jak Tadżykistan, Turkmenistan czy Kirgistan. Niestety wiem, że nigdy to marzenie mi się nie spełni a w każdym razie nie w takiej formie. Ze względu na brak czasu, ze względu na coraz częstsze konflikty i rozruchy w różnych miejscach mojej trasy... Ale do Nepalu i tak dotrę, jeśli nie drogą lądową to powietrzną na pewno :)
3. Kim chciałaś być będąc dzieckiem?
Sprzątaczką. Naprawdę. Po dziś dzień krąży sporo anegdotek w mojej rodzinie na ten temat, bo było to dość niespotykane stanowisko pośród wszystkich policjantów, księżniczek, strażaków czy innych piosenkarek. Nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło i w gruncie rzeczy cieszę się, że wyrosłam z tego marzenia, zdecydowanie nie chciałabym spędzać każdego dnia na sprzątaniu, to bardzo ciężka fizycznie i psychicznie praca. Nieco później, na początku szkoły podstawowej, postanowiłam, że zostanę weterynarzem i plan ten bardzo długo siedział w mojej głowie. Tak bardzo interesowało mnie to, że uczyłam się różnych fachowych nazw części ciała i zabiegów prowadzonych na zwierzętach. Wiedzieliście, że krowa ma tzw. przedżołądek, który składa się z trzech komór oraz jeden żołądek właściwy? Ja wiedziałam, w wieku 10 lat. Niestety potem okazało się, że panicznie boję się igieł i pobierania krwi więc moja kariera legła w gruzach. I tak zostałam socjologiem, drogie dzieci.
4. Sposób na przetrwanie chłodnych jesiennych dni to..?
Dobra książka, gorąca herbata lub kakao, ciepły koc owinięty wokół nóg i kojąca skołatane pogodą nerwy muzyka (jesienną playlistę zawsze opanowuje wówczas Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach). Albo dobry film, przytulający mnie mój mężczyzna oraz mruczący przy nas kot. To też gruba bluza, gruba kurtka, wygodne i nieprzemakalne buty i ewentualnie parasol, żeby spacer w taką pogodę nadal był przyjemnością. Wyjazd tam gdzie jest cieplej to również świetne rozwiązanie - z przyjaciółką właśnie w przypływie spontaniczności i tęsknoty za cieplejszą pogodą kupiłyśmy bilety na Majorkę. W grudniu :)
5. Kawa czy herbata? (i dlaczego?)
Kawę lubię, ale to herbata jest moją ambrozją, bez której nie potrafię funkcjonować. Dzień bez herbaty to dzień stracony, niepełny, wybrakowany, zły - nawet w lecie w największe upały piję herbatę (która o wiele lepiej gasi pragnienie niż coś zimnego). Uwielbiam herbaty wyraziste, aromatyczne, z cynamonem, kardamonem i imbirem, lubię także herbaty smakowe więc zawsze w sklepie rozglądam się za jakimiś ciekawymi smakami, ale mam słabość także do herbat ziołowych oraz zwykłego, tradycyjnego earl greya.
A dlaczego herbata? Nie mam pojęcia, po prostu od najmłodszych lat ją lubię i stała się dla mnie po tylu latach normalnym elementem dnia.
6. Jaki zapach uwielbiasz? (mogą być to perfumy, zapach świeżo skoszonej trawy, prania, potrawy - macie tutaj dowolność odpowiedzi).
Zapach jesieni. Jesień pachnie dla mnie suchymi liśćmi, opadłymi jabłkami, dymem ogniska, wiatrem zapowiadającym powoli nadchodzącą zimę i jest to najpiękniejszy zapach jaki znam. Z zapachów bardziej typowych to z pewnością wanilia, cynamon i pomarańcza.
7. Czego nie lubiłaś jeść będąc dzieckiem a teraz uwielbiasz? I odwrotnie...
O dziwo, chyba nie ma takich potraw, a przynajmniej nie jestem sobie w stanie żadnej przypomnieć. Jako dziecko lubiłam szpinak, brukselki, żółty ser i pomidory i po dziś dzień je lubię. Odkąd sięgam pamięcią nie znosiłam wątróbki i pierogów z kapustą i grzybami, tak jest również dzisiaj. Wygląda na to, że mam raczej stałe poglądy i preferencje smakowe :)
8. O czym zawsze (często) zapominasz? 
Jaki jest rok. Serio, mam z tym bardzo często problem, nie tylko na początku roku. Poza tym często zapominam swojego telefonu, przez co większość znajomych już przyzwyczaiła się, że skontaktowanie się ze mną telefonicznie jest prawie, że niemożliwe.
9. Wolisz wstać o 6:00 czy spać do 10:00?
Wstać wcześnie i mieć więcej czasu na zrobienie wszystkiego co danego dnia chciałabym zrobić. Mam to szczęście, że kilka godzin snu wystarcza mi do całkowitej regeneracji i poczucia, że jestem wypoczęta. Nawet bez budzika budzę się koło godziny 7:00, rzadko kiedy zdarza się, żebym spała aż do 10:00 (musiałabym zarwać noc, być bardzo chora albo ostro zabalować :D). Nawet jeżdżąc autostopem po Bałkanach, czyli będąc na swego rodzaju wakacjach, zawsze wstawałam o 6:00 - nie dość, że wtedy nie było jeszcze tak gorąco i można było jakoś funkcjonować to dzięki tym kilku godzinom można było zobaczyć znacznie więcej, dotrzeć o wiele dalej i przeżyć więcej przygód.
10. Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw czy Slytherin? i dlaczego?
W czasach gdy pisywałam jeszcze potterowe fanfiki (tak, przyznaję się) oraz udzielałam się na forach RPG toczących się w świecie HP (tak, przyznaję się) moje bohaterki niemal zawsze byli Ślizgonkami, ponieważ według mnie to dom, który skupia najciekawsze postaci w Hogwarcie. Ambitni, przebiegli, zaradni, sprytni... To cechy, które mogą posiadać zarówno ludzie dobrzy i źli, cechy, które dają mnóstwo możliwości młodym ludziom i pozwalają na pokierowanie swoim życiem w wielorakim kierunku. Z drugiej strony za bardzo interesujący dom uważam również Ravenclaw, tutaj również można natrafić na interesujących ludzi, to także miejsce, w którym można się wybić, coś osiągnąć i wieść ciekawe życie. I jednocześnie pod pewnymi względami Krukoni są bardzo podobni do wychowanków Slytherinu.
Gdybym ja miała trafić do Hogwartu pewnie trafiłabym jednak do Ravenclawu. Od dziecka byłam bardzo ciekawa świata a to bardzo się w tym domu ceniło ;)
11. Bluza czy sweterek? :)
Bluza, zdecydowanie. Swetry się haczą, zaciągają, rozciągają i zawsze wyglądam w nich jak jakiś biedny i przede wszystkim nieszczęśliwy człowiek (którym czasami bywam, ale bez przesady). A bluzy są ciepłe i wygodne, można w nich wszystko robić i do tego posiadają kieszenie a ja zawsze potrzebuję kieszeni.
Swetry oczywiście też zdarza mi się nosić, mam ich nawet kilka w swojej szafie, ale jednak to bluzy stawiam na pierwszym miejscu.

Nie nominuję nikogo, ponieważ po pierwsze zostałam jeszcze nominowana dwukrotnie, a po drugie... Chyba już wszyscy, których mogłabym i chciałabym nominować, zostali już nominowani przynajmniej raz :)


Biel, która hipnotyzuje

6 lis 2015
Część z was zapewne wie, że prócz pocztówek i podróży moją pasją są także książki. Jestem prawdziwym molem książkowym, który w każdej wolnej chwili coś czyta. A ponieważ jestem typem włóczykija to książki najczęściej są uzupełnieniem moich planów podróżniczych - stąd na mojej półce oraz bibliotecznym koncie najczęściej pojawia się literatura podróżnicza oraz tzw. literatura faktu. Postanowiłam więc mój blog uzupełnić również o publikowane od czasu do czasu recenzje książek, które z pewnością będą się mieścić w mojej szeroko rozumianej pasażerkowej tematyce.

Na pierwszy ogień idzie przeczytana niedawno książka mojego ulubionego wydawnictwa Czarne (jaką ja już fortunę wydałam u nich, lepiej nie mówić) - "Białe. Zimna wyspa Spitsbergen" Ilony Wiśniewskiej. Przyznaję, sięgnęłam po nią trochę przez przypadek, ponieważ w katalogu wydawnictwa jest mnóstwo innych pozycji opisujących o wiele bardziej interesujące mnie kierunki i kraje.
O Spitsbergenie, jak i o całym Archipelagu Svalbard do tej pory wiedziałam niewiele. Miejsce na końcu świata za kołem podbiegunowym, na którym znajduje się również polska stacja naukowa. Teren należący do Norwegii, gdzie śnieg jest wszędzie a ludzie tylko w kilku osadach. Dzięki autorce przekonałam się, że to miejsce, które kryje w sobie wiele historii i wiele miejsc wartych opowiedzenia, że to wyspa, której historię warto poznać. Stolicę archipelagu zamieszkuje około 2000 osób (znacznie więcej można znaleźć na wyspie niedźwiedzi) z prawie pięćdziesięciu krajów, w tym Iranu, Meksyku czy Tajlandii. Nie można się tu urodzić ani zostać pochowanym, mieszkać można dopóki jest się w pełni sprawnym (średnia wieku mieszkańców nie przekracza czterdziestki), prawo nie pozwala na posiadanie kotów, żywność co prawda można dostać niemal z każdego zakątka świata, ale rzadko kiedy smaczną, ponieważ wszystko jest tutaj sprowadzane samolotem z kontynentalnej Norwegii, najwyższą rośliną jest 30-centymetrowa trawa a jakby tego było mało latem jest tutaj jasno i zimno, a zimą ciemno i bardzo zimno. Brzmi jak mało interesujące miejsce? Nic bardziej mylnego!

Autorka, która na Spitsbergenie pojawiła się za sprawą swojego obecnego męża, pokazuje nam poprzez swoje reportaże miejsce, w którym tymczasowość co prawda wyznacza tryb życia każdego mieszkańca, ale jednocześnie pozwala ludziom wreszcie odkryć swoją tożsamość, swoje potrzeby, swoje marzenia. Miejsce, które jest trochę jak sen, niby współczesne, niby nowoczesne, ale zdecydowanie odcięte od chaosu dzisiejszego świata. Opisuje mieszkańców wyspy, dzięki której rozkwitają, na której zaczynają często swoje życie od nowa, której oddają swoje serce i która uczy ich niejednokrotnie pokory i szacunku do przyrody, bo aby przetrwać tutaj trzeba mieć w sobie wiele determinacji. Wśród nich są też Polacy, hardzi, silni, odporni, barwni jak wszyscy mieszkańcy tego białego świata. Opisuje turystów, którzy - wbrew pozorom - przybywają do tego oddalonego od wszystkiego miejsca tysiącami. Opisuje opuszczone kopalnie, które przez wiele lat dawały tutaj prace i surowce wielu narodom oraz opuszczone osady, które na nowo ożywają dzięki wspomnianym wcześniej turystom. Opisuje noce i dnie polarne, które powodują, że żyje się tutaj trochę jak poza czasem, bo zegar biologiczny swoje a rytm życia swoje, przy czym ciemność nie jest problemem. Problemem jest samotność w ciemności.
Z drugiej strony jest to miejsce do bólu zwyczajne. Jak w każdej większej europejskiej miejscowości tak i w stolicy regionu są muzeum, archiwum, przedszkole, szkoła podstawowa, uniwersytet, hotel, samochody prywatne i taksówki (mimo, że w zimie większość osób i tak używa skuterów śnieżnych oraz psich zaprzęgów), kawiarnia, pizzeria, sushi bar, basen i siłownia, niektórzy mieszkańcy mają nawet leżące poza miastem "domki letniskowe" - norweskie hytty. Tutaj odbywają się nawet festiwale muzyczne, w tym Dark Season Blues - „najbardziej północne święto miłośników bluesa”. Mieszkańcy organizują grille nad brzegiem morza, wyjeżdżają razem za miasto, organizują wspólnie obchodzone przez siebie święta. Nie ma drugiego takiego miejsca na świecie, być może dlatego niespokojne dusze wszystkich mieszkańców właśnie tutaj odnalazły swój kus - nieopisywalny stan, w którym człowiek czuje się jak w domu, bezpiecznie i jak u siebie.

"Białe" to książka, która fascynuje i urzeka, budzi ukrytą głęboko melancholię za życiem według prostych zasad, pełnym szacunku wobec przyrody i o wiele tej przyrodzie bliższym. Książka o miejscu, które w wyjątkowy sposób łączy wynalazki cywilizacji z żywiołem natury. Miejscu, w którym każdy jest skądś a jednocześnie każdy z czasem zaczyna się tu czuć u siebie, gdzie jest zarówno czas na śmiech (historia dokarmiania przez męża autorki małego niedźwiadka) i łzy (wstrząsająca historia - do niedawna jeszcze tajemniczej - śmierci siedemnastu młodych Norwegów w Svenkshuset pod koniec XIX wieku). Ilona Wiśniewska sprawnie prowadzi przez kolejne miejsca, miesiące, pory roku pokazując Spitsbergen trochę z perspektywy przybysza, trochę z perspektywy tubylca, co razem daje specyficzny obraz miejsca, które dzięki tej książce udało mi się choć trochę oswoić. Pozycja zdecydowanie godna polecenia, choćby z tego względu, że przybliża miejsce w pewien sposób niepoznawalne.

1567. Holandia

4 lis 2015
od: Krzysztof

Red Light District  (hol. De Rosse Buurt) potocznie przez mieszkańców Amsterdamu nazywana jest  De Wallen. Nazwa  pochodzi od nazw dwóch głównych ulic tej dzielnicy: Oderzijds Voorburgwal i Oderzijds Achterburgwal. Słowo "wal" w wolnym tłumaczeniu oznacza wały miejskie.
De Wallen jest  największą i najbardziej znaną dzielnica czerwonych latarni Amsterdamu, położoną w północno-wschodniej, najstarszej części miasta. Jest jednym z jego najpopularniejszych miejsc turystycznych. Słynie głównie ze swojego rozrywkowego charakteru: licznych domów publicznych (słynnych z prostytutek stojących w oknach), coffee shopów, pubów i restauracji.
Symbolem Dzielnicy Czerwonych Latarni jest pomnik prostytutki z brązu z inskrypcją „Szacunek dla osób z całego świata, które pracują w branży seksu."
Warto zauważyć, że pomnik ten stoi na środku placu przed zabytkowym kościołem Oude Kerk, najstarszym kościołem parafialnym w mieście (pochodzi z XIII wieku).

Miałam okazję być w RLD i muszę przyznać, że jest to naprawdę wyjątkowe miejsce. Dziwne, nietypowe, niezrozumiałe i trochę odrzucające, ale jednak wyjątkowe. Ale jeden raz mnie, jako kobiecie, z pewnością wystarczy :)




SZABLON BY: PANNA VEJJS.