Tbilisi - Perła Kaukazu [1/2]

1 gru 2015

W pierwotnej wersji do Gruzji chciałam dotrzeć autostopem. Czasy jednak temu pomysłowi nie sprzyjały, kompanów do tej wyprawy - o dziwo - brakowało, musiałam więc odłożyć ten plan na półkę "kiedyś". Kolejne książki Wojciecha Górskiego o Kaukazie nie pozwalały jednak o tym kierunku zapomnieć. Kiedy więc w październiku ubiegłego roku podczas rutynowego przeglądania cen biletów w tanich liniach lotniczych znalazłam lot z Warszawy do Kutaisi i z powrotem za 220 złotych, nie było wyjścia, musiałam je kupić.
Pomysłów na ten wyjazd było sporo, bo i miejsc wartych zobaczenia jest w tamtym rejonie mnóstwo. Abchazja. Armenia. Górski Karabach. Ostatecznie jednak zdecydowaliśmy się z Szymonem na pozostanie wyłącznie w Gruzji. Sześć dni to wbrew pozorom bardzo mało czasu na zobaczenie najciekawszych i najważniejszych miejsc tego kraju, co dopiero mówić o całym Kaukazie. Wiosna w Gruzji? Jestem na tak!


W końcu nadchodzi ten wyczekiwany przeze mnie dzień. Do Warszawy docieramy Pendolino w promocyjnej cenie 49 złotych. Przejazd nie robi na mnie wielkiego wrażenia - faktycznie siedzenia są wygodne i regulowane, jest czysto i elegancko, szybciej niż zwykle, do tego niesamowicie cicho w porównaniu do starych poczciwych wagonów, niemniej jednak nie zapłaciłabym za ten przejazd standardowej stawki 120 złotych. Aż takiego szału nie ma. Ale za to spotykam w drodze do toalety Adama Kornackiego z TVN Turbo, taka atrakcja!
Z Okęcia wylatujemy tuż przed północą, w Kutaisi lądujemy o 5:20 czasu lokalnego - w Gruzji jest o dwie godziny później niż w Polsce. W związku z tym, że jesteśmy poza Unią Europejską i jej ościennymi krajami musimy przejść (nie)zwykłą kontrolę paszportową. Do Gruzji można wjechać również na dowodzie osobistym, ale mnie marzy się paszport zapełniony pieczątkami z krajów, które odwiedziłam toteż to nim legitymowałam się w tym kraju.  Lotnisko im. Króla Dawida Budowniczego leży 14 kilometrów od Kutaisi, my jednak chcemy bezpośrednio dotrzeć do stolicy. Nie jest to żaden problem, bo przed lotniskiem czeka spora grupa taksówek, prywatnych kierowców oraz marszrutek (małe lokalne busy, które zazwyczaj ruszają do docelowego miejsca po zebraniu się odpowiedniej liczby osób), którymi za odpowiednią opłatą dotrzemy tak naprawdę wszędzie. My decydujemy się na marszrutkę, na którą bilet (12 dolarów od osoby, choć wiem, że można też znaleźć tańsze opcje)  kupujemy jeszcze w holu lotniska i po zapełnieniu busa ruszamy w drogę, którą w większości przesypiam - dla mojego organizmu to jednak środek nocy.
Około godziny 9 lądujemy na placyku w centrum Tbilisi. Etymologia nazwy stolicy Gruzji pochodzi od przymiotnika tbili co w języku gruzińskim znaczy "ciepły" i rzeczywiście, jest to pierwsza rzecz, na którą zwracam uwagę - w porównaniu z Polską jest tu ciepło. Nie gorąco, ale właśnie ciepło, co jest miłą odmianą po zimnym i mokrym Trójmieście. Szczęśliwie, tuż obok nas jest informacja turystyczna, w której zdobywamy bezpłatną mapę miasta oraz dowiadujemy się (nie bez trudu, bo panie nie znają naszej ulicy) jak dotrzeć do naszego hotelu, który - jak się okazuje - znajduje się poza pokazanymi na mapie dzielnicami. Zanim tam się jednak udajemy szukamy jakiegoś kantoru, gdzie moglibyśmy wymienić pieniądze na tutejszą walutę. Kantoru nie znajdujemy, znajdujemy za to bank, który właśnie się otworzył i tam zaopatrujemy się w gruzińskie lari po czym kierujemy się na przystanek autobusowy, z którego odjeżdża interesująca nas marszrutka. Bilety kupujemy w specjalnej maszynie znajdującej się w busiku, do której wrzuca się odliczoną kwotę i dostaje bilet-paragon - jeden przejazd kosztuje 0,5 lari od osoby i jest ważny przez 90 minut. Po dojechaniu na miejsce, pobłądzeniu po osiedlu domków, w końcu docieramy do naszego hotelu.
Z racji ograniczania wszelkich niepotrzebnych kosztów noclegu szukałam już na pół roku przed przyjazdem, przekopując się przez tony ofert hoteli, hosteli i prywatnych kwater. Ostatecznie padło na prowadzony przez hinduską rodzinę Tbilisi Classic Hotel, który choć poza centrum miasta wydał mi się najbardziej przystępny - za dwuosobowy pokój z łazienką na trzy noce i ze skromnym śniadaniem zapłaciłam równowartość 160zł. Co prawda później okazało się, że w naszej łazience nie ma ciepłej wody więc musieliśmy chodzić do tej ogólnodostępnej dla pokoi bez łazienek, ale nie było to dla mnie żadną przeszkodą. Co więcej, okazało się, że ojciec prowadzącej hostel rodziny mieszkał swego czasu w Polsce i to na dodatek w Gdańsku! Niesamowity przypadek, ale kiedy jakieś 1500 kilometrów od domu ktoś wita cię po polsku to nie sposób tego nie docenić.

Po rozpakowaniu się i krótkim odpoczynku ruszamy na pierwsze spotkanie z Tbilisi. Decydujemy się wrócić do centrum na piechotę, żeby lepiej poznać klimat miasta, wczuć się w jego rytm i nastroje. Droga wiedzie cały czas wzdłuż rzeki Mtkvari (zwanej również nieco bardziej swojsko Kurą), świeci słońce, jest ciepło i... po prostu jak w domu. Pierwszym miejscem, które przykuwa naszą uwagę są  królewskie łaźnie - nie da się ich przeoczyć zarówno ze względu na charakterystyczny kształt, jak i na charakterystyczny zapach. Abanotubani to najstarsza dzielnica stolicy Gruzji rozciągająca się między rzeką a podnóżem górującej nad łaźniami twierdzy. Według legendy król Kartlii, Wachtang I Gorgasali, odkrył w tym miejscu gorące źródła siarkowe, które zainspirowały go do przeniesienia tutaj stolicy swojego państwa. Pierwsze łaźnie powstały tu już w XVII wieku szybko stając się prawdziwą mekką dla tbiliskich wyższych sfer oraz artystycznej bohemy - z królewskich łaźni korzystali chociażby Aleksander Dumas, Marco Polo oraz Aleksander Puszkin. Pierwotnie w mieście istniało aż 60 łaźni, do dziś przetrwało tylko 6, ale nadal można tutaj zażywać siarkowych kąpieli. Nam niestety ostatecznie nie udało się tam dotrzeć, ale może następnym razem?

fot. gratus.ge
fot. georgianjournal.ge
Niedaleko łaźni znajduje się kolejne ważne dla Gruzinów miejsce - Metekhi, symbol prawdziwej gruzińskiej wiary, kultury oraz historii. Ta XIII-wieczna cerkiew stoi na malowniczym wzgórzu, na którym niegdyś znajdowała się również rezydencja królewska. Za panowania tureckiego, cerkiew została opuszczona, po przejęciu władzy przez bolszewików zamieniono ją na więzienie (był tu więziony m.in. Maksym Gorki) a potem na teatr; do Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego wróciła dopiero w 1988 roku. Wewnątrz znajduje się grobowiec świętej męczennicy, księżniczki Szuszanik (Zuzanny), która w V wieku została uwięziona przez swojego męża za odmowę porzucenia chrześcijaństwa i przejścia na zoroastryzm. Obok świątyni stanął natomiast monumentalny pomnik założyciela miasta, wspominanego już Wachtanga I Gorgasali. Miejsce jest tak piękne (nawet mimo mało zachęcającego koloru wody), że aż szkoda mi je opuszczać, nie dziwne, że to ono najczęściej pojawia się na pocztówkach z Tbilisi.
Ze wzgórza rozciąga się piękny widok na Plac Europy, na którym znajduje się kolejna atrakcja - dolna stacja kolejki linowej na wzgórze Narikala. Bilet w jedną stronę kosztuje 1 GEL (1 gruzińskie lari to nieco mniej niż 2 złote), przy czym wcześniej trzeba kupić kartę Metromani (Metromoney card), którą doładowuje się na określoną wartość i z niej pobierane są odpowiednie kwoty za bilety; jak się okazuje również na komunikację miejską. Koszt karty to 2 GEL, może być używana przez wiele osób a przed powrotem do Polski można ją zwrócić po uprzednim okazaniu paragonu. Ja kartę zostawiłam sobie na pamiątkę, bo jest urocza a do tego kiedyś z pewnością do Gruzji wrócę więc będę miała ją już pod ręką.
Sama kolejka jest nowoczesna, sześcioosobowa, wręcz europejska i zdecydowanie jest miejscem popularnym również wśród mieszkańców, razem z nami w wagoniku jechała gruzińska para, na szczycie też spotykaliśmy częściej mieszkańców miasta niż turystów. Z góry rozciąga się przepiękny widok na Tbilisi i otaczające je wzgórza, z tego miejsca najlepiej też widać monumentalność Soboru Trójcy Świętej położonego na przeciwległym wzgórzu św. Eliasza. Cminda Sameba to jedna z największych prawosławnych świątyń na świecie oraz największa świątynia w Gruzji - nie licząc krzyża ma 68 metrów wysokości, 77 metrów szerokości i 5000m2 powierzchni. Liczby niewiele wam mówią? Wyobraźcie więc sobie, że mieści 11 ołtarzy! Tutaj też znajduje się siedziba Katolikosa - Patriarchy Gruzji. Wbrew pozorom nie jest to historyczna i zabytkowa budowla, sobór zaczęto budować w 1995 roku a pierwsze nabożeństwo odprawiono w 2002. Mimo, że najmłodsza to jednak zdecydowanie najbardziej majestatyczna cerkiew w tym mieście. Stąd widać też dobrze znajdujący się niedaleko świątyni Pałac Prezydencki. Może to przypadek a może Gruzini właśnie tak żyją na co dzień - splatając ze sobą sacrum i profanum?
fot. podroze.onet.pl
Widoki widokami, ale samo wzgórze jest również interesujące. Spacer pomiędzy ruinami twierdzy Narikala to znakomite miejsce zadumy nad skomplikowaną historią tego regionu. Pierwsze mury powstały tutaj już w IV wieku z rozkazu perskich ciemiężycieli, znaczna rozbudowa nastąpiła natomiast w XII wieku za rządów arabskich emirów, ale obecna nazwa jest z kolei echem mongolskiego panowania. Większość ocalałych murów, pomiędzy którymi przygotowano wygodne chodniki i tarasy widokowe datuje się na XVI-XVII wiek. Ostatecznie twierdza stała się ruiną na skutek potężnej eksplozji w 1827 roku, kiedy Gruzja była częścią - tym razem - imperium rosyjskiego. Wycieczkę po wzgórzu kończymy wizytą pod pomnikiem Kartlis Deda, Matki Gruzji. Ze swoich dwudziestu aluminiowych metrów spogląda w kierunku miasta w lewej ręce trzymając puchar z winem dla przyjaciół, w prawej miecz przeznaczony dla wrogów. Przezornie stajemy po jej lewej stronie i stamtąd robimy kolejne zdjęcia widzianej z góry tbiliskiej starówki, po czym ruszamy z powrotem na dół na - przypominający o związkach Gruzji ze Starym Kontynentem - Plac Europy.
Ostatnim miejscem, które oczywiście muszę obfotografować jest znajdujący się obok dolnej stacji kolejki park pełen ławek, alejek, skwerów, rzeźb oraz z "tańczącymi" w sezonie fontannami. To co jednak przede wszystkim zwraca tu uwagę to Most Pokoju, futurystyczna kładka dla pieszych nazywana przez złośliwych "podpaską". Zaprojektowany przez włoskiego architekta zupełnie nie pasuje do otoczenia, ale na dobre wpisał się już w otoczenie  i niewątpliwie stał się charakterystycznym miejscem dla Tbilisi. Szczególnie pięknie prezentuje się po zmroku, kiedy cała konstrukcja rozbłyska kolorowymi światełkami i iluminacjami.
fot. muratorplus.pl
Przekraczamy rzekę i przekraczając jednocześnie granicę pomiędzy nowszymi dzielnicami a tymi starszymi kierujemy się w stronę Starego Miasta w poszukiwaniu miejsca na nasz pierwszy prawdziwy gruziński posiłek. Te pierwsze poszukiwania okazują się jednak trudniejsze niż się spodziewaliśmy, ponieważ bardzo dużo lokali to typowe puby lub restauracje serwujące kuchnię europejską. Niby mieliśmy świadomość, że Gruzja aspiruje do bycia kojarzoną z Europą, ale... mimo wszystko liczymy na skosztowanie czegoś typowo lokalnego. W końcu nam się to udaje i zasiadamy do naszej pierwszej tutaj obiadokolacji. Ale o tutejszej kuchni powstanie osobny post więc dziś pozostaje mi już tylko zaprosić was na kolejne części mojej gruzińskiej opowieści oraz przypomnieć, że do 22 grudnia możecie brać udział w moim konkursie urodzinowym :)

22 komentarze:

  1. Niesamowite widoki. Nie spodziewałam się, że tam jest tak ładnie, w sumie to nigdy nie interesowałam się za bardzo tamtymi rejoanmi, więc teraz widzę ile straciłam. Gdy byłam w Krakowie, zdarzyło mi się jeść w gruzińskiej restauracji Chaczapuri, całkiem smacznie i w przystępnych cenach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gruzja jest przepiękna i wyjątkowo malownicza! mnie za każdym razem powalają zdjęcia blokowisk z widokiem na ośnieżone szczyty Kaukazu!
      w Gruzińskim Chaczapuri byłam, tyle że we Wrocławiu, rzeczywiście jest tam smacznie, ale powiedzmy sobie szczerze - lokalne jedzenie najlepiej smakuje w oryginalnym miejscu występowania :D

      Usuń
  2. Ojezujezu, jak Ci zazdroszczę tej Gruzji! Widok ze wzgórza na miasto i góry robi wrażenie. Z niecierpliwością czekam na dalszą część, koniecznie ze zdjęciami ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. blokowiska z widokiem na ośnieżony szczyty Kaukazu są niesamowite! dalsza część na pewno się pojawi, zdjęć na pewno trochę będzie (i tak staram się wrzucać tylko kilkanaście, żeby was nie zanudzić), ale zamiast mi zazdrościć to myśl, myśl i też jedź :)

      Usuń
  3. Aż miło się czytało i oglądało zdjęcia. Nawet nie wiem, co napisać w komentarzu. I chociaż Gruzja nie jest dla mnie jakimś wymarzonym krajem, do którego chciałabym pojechać, ale najfajniejsze w podróżowaniu jest to, że każdy ma jakieś swoje ulubione i wymarzone miejsca, gdzie, po dojechaniu/dotarciu czujesz, że to jest TO MIEJSCE :) Ja ostatnio tak się czułam nad polskim morzem. Chciałabym kiedyś gdzieś pojechać dalej, za granice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja wymarzonych miejsc mam mnóstwo i niemal wszystkie raczej rzadko pojawiają się wśród destynacji innych ludzi, ale do tej pory, że to jest właśnie TO MIEJSCE poczułam w Czarnogórze. w pozostałych, do których dotarłam czułam się jak ryba w wodzie, chciałabym tam wrócić, ale żeby czuć się stuprocentowo we właściwym miejscu i we właściwym czasie to tylko w Czarnogórze.

      i trzymam kciuki, żeby udało Ci się w końcu pojechać "gdzieś dalej". jestem pewna, że w końcu to nastąpi :)

      Usuń
  4. Pięknie! Nie zdawałam sobie nigdy sprawy że w Gruzji jest tak pięknie! Chyba muszę to teraz nadrobić :D Też mi się marzą pieczątki w paszporcie! Ale najpierw muszę zdobyć paszport, wyrobię sobie na 18 :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to co pokazałam to jest nic w porównaniu z tym jak Gruzja jest piękna, zapewniam!
      pod względem pustych paszportów żałuję, że weszliśmy do strefy Schengen, tyle pieczątek mniej do zdobycia :(

      Usuń
  5. A ja niedawno oglądałem radziecki film z 1972 r. "Był sobie drozd", którego akcja rozgrywa się w Tbilisi. Można zobaczyć jak wyglądało wówczas życie w tym mieście. Osobiście byłem bardzo blisko Gruzji (Abchazji), dosłownie "o rzut beretem" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Abchazji uprzejmie zazdroszczę! myślałam, żeby i tam pojechać, ale jak na pierwszy pobyt w Gruzji uznałam, że nie ma sensu aż tak kombinować.
      dzięki za informację o filmie, jeśli gdzieś go znajdę to z pewnością go obejrzę.

      Usuń
  6. Strasznie przyjemnie czytało się tego posta :) Po tej 'lektorze' już wiem, że muszę kiedyś zobaczyć to wszystko na własne oczy! :) Widoki i budynki są cudne! Czekam na kolejną część! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gorąco polecam, bo to co ja sfotografowałam nie oddaje w pełni tego co tam można zastać. ja się w Gruzji zakochałam.

      Usuń
  7. Znakomity opis podróży!
    Kiedyś zbiorę się na odwagę i po prostu pojadę/polecę, bo te klimaty są mi baaaardo bliskie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krystyno, nie wahaj się i koniecznie się tam wybierz, bo naprawdę warto! nie wrócisz zawiedziona.

      Usuń
  8. Wiedziałam, że Gruzja jest piękna, ale i tak lubię oglądać zdjęcia z tego rejonu i czytać kolejne relacje, mimo że mnie tam nie ciągnie. Czekam na część dotyczącą kuchni! :) To wzgórze i widoki podobają mi się chyba najbardziej i faktycznie cena bardzo korzystna, aby się tam wybrać. Jaaa, a ja nadal nie leciałam nigdy samolotem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na kuchnię będziesz musiała jeszcze trochę poczekać, bo chcę o niej wspomnieć na samym końcu, po relacji z Tbilisi, Gori i Batumi. co do wzgórza i widoków - bądź czujna, w kolejnej części będzie kolejne wzgórze i kolejne widoki :D

      PS. głowa do góry, ja (pomijając mój lot do leżącego w ZSRR Soczi gdy miałam 3 lata) pierwszy raz samolotem poleciałam chyba na ostatnim roku studiów ;)

      Usuń
  9. Wspaniała podróżnicza relacja. Gruzja jakoś nigdy dotąd nie była w moich podróżniczych planach, ale chyba muszę się nad tym poważnie zastanowić Tymczasem zacznę od polecanych przez Ciebie książek Wojciecha Górskiego o Kaukazie. Może mnie też zainspirują. :) Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo dziękuję za miłe słowa! gorąco polecam poczytanie trochę o Gruzji, relacje i informacje o tym rejonie potrafią naprawdę zachęcić do jej odwiedzenia :)

      Usuń
  10. Świetna relacja, piękne zdjęcia i przede wszystkim ciekawa wyprawa! :) Też mnie zainteresowałaś tymi książkami Górskiego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gorąco polecam. Górski ma fajny sposób opowiadania, który - mnie przynajmniej - bardzo wciąga.

      Usuń
  11. Miałem pytać czy sam dowód osobisty wystarczy, ale tak szczegółowo opisałaś swój wyjazd, że i na to odpowiedź znalazłem. Też chciałem mieć paszport pełen pieczątek, nawet kiedyś wykłócałem się z niemieckim celnikiem, bo ten nie chciał mi stempelka przybić. Ale potem wzięli nas do tego Schegen, ważność paszportu się skończyla, nowego nie potrzebuję póki co. Też czasem zerkam na loty w stronę Kaukazu, chciałbym się tam wybrać.

    OdpowiedzUsuń
  12. Z zainteresowaniem przeczytałam cały opis! Czekam na więcej! Gruzja wygląda cudownie na twoich zdjęciach, jestem pod dużym wrażeniem. Piękny kraj :) Jeśli chodzi o cenę hoteli to jest bardzo niska w porównaniu do innych państw w jakich byłam ;) Chętnie kiedyś się tam wybiorę :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli spodobał Ci się post, będzie mi bardzo miło jeśli pozostawisz po sobie jakiś ślad - napisz komentarz, daj lajka pod postem na FB lub polub mój profil na FB: Pasażerka palcem po mapie





SZABLON BY: PANNA VEJJS.