Staromiejską część Tbilisi odwiedzaliśmy kilkakrotnie w ciągu naszego pobytu i jest to miejsce, którego nie da się porównać do czegokolwiek innego. To labirynt krętych brukowanych uliczek otoczonych przez wielokolorowe kamieniczki z przepięknie zdobionymi drewnianymi balkonami w różnych stadiach rozkładu, obrośniętych winoroślą, pełnych małych rodzinnych sklepików, restauracyjek z trzema stolikami, podwórkami z wywieszonym pachnącym świeżością praniem. Tętniące życiem bary sąsiadują z wielowiekowymi cerkwiami. Tutaj naprawdę czuć, że choć Gruzja aspiruje do bycia w Europie swoje korzenie ma w azjatyckiej ziemi i kulturze.
Prototypowy dom w Tbilisi to mieszanka wiekowych tradycji gruzińskich z
rosyjskim klasykiem, od którego nie sposób oderwać wzrok. Co ciekawe,
budowle, które możemy dziś podziwiać na Starym Mieście pochodzą głównie z
XIX wieku, ponieważ średniowieczne miasto zostało niemal zmiecione z
powierzchni ziemi podczas perskiego najazdu w 1795 roku. Ta nieco senna
atmosfera tylko dodaje uroku niespiesznemu spacerowi bez celu, gubieniu
się pomiędzy jedną orientalną kamienicą a drugą i obserwowaniu zwykłego
codziennego życia tubylców.
Z tej plątaniny wąskich uliczek nagle można wylądować na jednym z głównych placów miasta, Placu Wolności (gruz.
Tavisuplebis Moedani). To jedno z najważniejszych miejsc w całym Tbilisi - tutaj rozpoczynają się główne ulice, tu mieści się orientalna siedziba władz miasta a nad wszystkim góruje mieniący się w słońcu pomnik patrona miasta, świętego Jerzego. Przejście przez ulicę to nie lada wyzwanie zważywszy na gruziński sposób jeżdżenia, który jest całkowicie nieprzewidywalny i nawet z naszej polskiej perspektywy wręcz szalony. W jakimkolwiek miejscu miasta byśmy się nie znaleźli to i tak wszędzie każdy jeździ jak chce. Na pieszych nikt tutaj nie zwraca uwagi, zresztą nie tylko na pieszych, bo zarówno pachnące nowością auta z najwyższej półki jak i rozklekotane auta z przyciemnianymi szybami (a często i popękanymi) włączają się do ruchu bez użycia kierunkowskazów, za to trąbiąc bez przerwy. Jest tłoczno, głośno i gwarno; tu już czuć, że znajdujemy się w prawdziwej metropolii, stolicy kraju.
|
fot. georgiaabout.com |
|
fot. mytrips.pl |
Z placu odchodzi także najbardziej reprezentacyjna i prestiżowa ulica miasta, Aleja Szota Rustaweliego. Mieszczą się przy niej najważniejsze budynki rządowe, ośrodki kulturalne, eleganckie hotele i modne butiki. Wreszcie widać sklepy z pamiątkami, bankomaty, słychać język angielski, którego do tej pory nie mieliśmy zbyt wielu okazji posłuchać. Gdyby nie pojawiające się co jakiś czas orientalne akcenty, jak choćby przywodząca na myśl meczet opera, można by pomyśleć, że jesteśmy w jednym z europejskich miast. Znów zupełnie inna atmosfera, znów inna twarz Tbilisi.
|
fot. findmesauna.com |
|
fot. infomusic.pl |
Aleja Rustaweli kończy się na Placu Republiki, przy którym mieści się jedna ze stacji tutejszego metra (którym oczywiście nie omieszkałam się przejechać kilka razy - jeśli ktoś do tej pory miał wątpliwości, że w Tbilisi są siarkowe źródła tutaj z pewnością je wyraźnie poczuje), stoi pomnik Szota Rustaweliego oraz... pierwszy w Gruzji McDonald's.
Zamiast zawrócić idziemy jednak dalej, ponieważ jednym z moich
obowiązkowych punktów podczas zwiedzania są... ogrody zoologiczne. Lubię
porównywać jak takie miejsca wyglądają w różnych krajach, szczególnie
tych uważanych za mniej rozwinięte i cywilizowane niż Polska. ZOO w
Tbilisi to najstarsze i największe zoo w Gruzji, dla osób spoza kraju
stało się znane w czerwcu tego roku kiedy to w wyniku powodzi część
zwierząt wydostała się na wolność i była znajdowana w przeróżnych
miejscach w centrum miasta. Niestety, w wyniku tego kataklizmu ponad
połowa zwierząt zginęła więc tym bardziej cieszę się, że udało mi się
odwiedzić to miejsca przez tą tragedią.
Nim jednak znaleźliśmy się w ogrodzie zoologicznym po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy Placu Bohaterów (gruz. Gmirta Moedani),
na którym znajdują się 51-metrowy pomnik z marmuru oraz tablica
upamiętniające wszystkich tych, którzy zginęli w obronie niepodległości
Gruzji. Zarówno na tablicy jak i na pomniku wyryte zostały nazwiska
około 4000 osób, które walczyły przeciwko Armii Czerwonej w 1921,
przewodziły antysowieckiej rewolucji w 1924, zginęły w trakcie wojny w
Abchazji w latach 1992-1993 oraz tzw. "pięciodniowej wojny" w
Południowej Osetii w 2008 roku. Przy tablicy natomiast pełniona jest
warta honorowa oraz pali się wieczny płomień.
|
fot. georgiaabout.com |
Wejście do ogrodu zoologicznego kosztuje oszałamiające 2GEL (dla przypomnienia 1GEL to niecałe 2 złote). W porównaniu z naszymi obiektami tego typu ten wydaje się być malutki, niemniej jednak jest naprawdę warty uwagi jeśli lubicie tego typu miejsca. Położony w malowniczej dolinie rzeki Vere ma naprawdę sporo do zaoferowania. W środku są też dodatkowe atrakcje, m.in. dmuchańce, trampoliny, karuzele oraz stare (myślę, że z pewnością starsze ode mnie) diabelskie koło, na które bilet kosztuje 1GEL. My skorzystaliśmy z koła i choć całe się trzęsło i skrzypiało to było to całkiem fajne przeżycie. Kiedy byliśmy tam trwały liczne prace remontowe - przygotowywano nowoczesne woliery i wybiegi dla zwierząt, z których część była już w nich prezentowana. To co rzuciło mi się w oczy to pierwszy biały paw (albinos?), którego w życiu widziałam oraz ilość tygrysów, lwów i niedźwiedzi - chyba w żadnym naszym ogrodzie zoologicznym nie widziałam ich tylu. Z przykrością więc czytałam informacje o tym, że część z tych zwierząt niestety nie przeżyła powodzi. Zdecydowanie najwięcej czasu spędziłam jednak przy wybiegu niedźwiedzi, które w tym czasie toczyły między sobą walkę w wodzie. Spektakl niesamowity, zdjęcia niestety nie oddają faktycznej dynamiki tej zabawy.
W końcu Szymon odciąga mnie niemal siłą od niedźwiedzi i kierujemy się powoli w kierunku naszego kolejnego celu - wzgórza Mtatsminda. Wracamy z powrotem na Aleję Rustaweliego po czym odbijamy w boczne uliczki (przy jednej z nich mieści się niepozorna polska ambasada) i po dłuższym spacerze z przerwą na lody docieramy do ulicy Chonqadze u podnóża góry. Na jej szczyt można oczywiście dotrzeć pieszo po drodze zwiedzając Panteon Pisarzy i Osób Publicznych (gruz.
Mtatsmindis Panteoni) lub marszrutką, my jednak wybieramy funikular. Pierwsza kolejka została otwarta 27 marca 1905 roku i w ciągu 6 minut była w stanie przewieźć na szczyt wzgórza do 50 osób. Obecnie działająca została zmodernizowana w 2012 roku, ale przepiękne budynki stacji wciąż przypominają o jej carskich korzeniach. Wjazd na szczyt kosztuje 2GEL, przy czym wcześniej trzeba wykupić kolejną kartę (jej koszt to również 2GEL, ale tym razem jest to karta bezzwrotna), na którą ładuje się określoną kwotę.
|
fot. georgiaabout.com |
|
fot. georgiaabout.com |
|
fot. myrest.ge |
W budynku górnej stacji kolejki znajduje się restauracja, z której roztacza się przepiękny widok na miasto. Jeśli nie macie ochoty na kawę - panoramę Tbilisi możecie oglądać z ogólnodostępnego tarasu widokowego. Ja oczywiście nie mogłam oderwać oczu od majaczących szczytów Kaukazu. Mam nadzieję, że następnym razem uda mi się je zobaczyć ze zdecydowanie bliższej odległości. Widoki, które oferuje wznoszące się 800 metrów nad miastem wzgórze nie są jednak jedyną atrakcją tego miejsca. Na powierzchni około jednego kilometra kwadratowego znajduje się park rozrywki Mtatsminda, zwany potocznie
Bombora, który jest ulubionym miejscem zabaw kolejnych pokoleń - w czasach istnienia związku radzieckiego był trzecim najczęściej odwiedzanym parkiem rozrywki w ZSSR! Sam wstęp do parku jest bezpłatny, aby jednak skorzystać z którejś z wielu dostępnych atrakcji trzeba zapłacić od 50 tetri do 6GEL, które ściągane są na bramkach z kupionej przez nas przed przejazdem funikularem karty. Doładować można ją w kasie kolejki lub w jednym z wielu znajdujących się na terenie parku kiosków. Wśród atrakcji są różnego rodzaju tory wyścigowe, roller-coastery, karuzele, zjeżdżalnie suche i mokre, bungee oraz 80-metrowy diabelski młyn - z tego ostatniego oczywiście korzystamy (koszt za 15-minutową przejażdżkę, tradycyjnie, 2GEL). Jeśli nie lubicie tego typu zabaw - możecie pospacerować licznymi alejkami, zatrzymać się w jednej z altanek lub usiąść przy stoliku którejś z kawiarni, nawet nie spostrzeżecie się kiedy minie wam tam czas!
|
fot. scyscrapercity.com |
Ostatnim punktem naszego spaceru po Tbilisi jest znajdująca się niedaleko naszego hotelu ulica Lecha Kaczyńskiego. W Gruzji o prezydencie Lechu Kaczyńskim słyszeli niemal wszyscy, "Kaczyński" i "bohater" to tutaj niemal synonimy. Bo Gruzini pamiętają jakiego wsparcia nasz były prezydent udzielił im w czasie wojny w 2008 roku kiedy rosyjskie czołgi stały już na przedpolu Tbilisi. Dla nich ten gest wiele znaczył, dziś więc na wieść, że pochodzi się z Polski, z kraju Lecha, można liczyć na uśmiech, żywiołową reakcję, dobre słowo a nawet zaproszenie na wspólny kieliszeczek czaczy. Szkoda byłoby zatem nie skorzystać z okazji i nie zobaczyć namacalnego dowodu tej sympatii. Oprócz ulicy Lecha Kaczyńskiego w stolicy znajduje się również skwer jego imienia, na środku którego znajduje się kolumna z jego głową. Nie jest to z pewnością szczyt kunsztu rzeźbiarskiego, ale z pewnością jest to bardzo ciekawy akcent na zakończenie naszej wizyty w tym mieście.
|
fot. tvp.info |
|
fot. lechkaczynski.pl |
Jutro ruszamy do Gori, które z kolei znane jest dzięki innemu "słynnemu" przywódcy, ale o tym już w następnym poście :)
Wow ile zdjęć! Musiałaś bardzo napracować się przy tym poście. Przeraziłam mnie pierwsza część zdjęć. Strasznie biedne wydaje się to miasto, ale potem już całkiem inny świat :) Zazdroszczę ci tej podróży :)
OdpowiedzUsuńsamo oporządzanie zdjęć zajęło mi dwa dni, ale mam nadzieję,że warto było i post was zainteresuje :)
UsuńTbilisi ma zdecydowanie dwa oblicza, jedno biedne, ale drugie prawdziwie nowoczesne... warto poznać oba!
Gruzja, tak samo jak i jej stolica, kojarzyła mi się dotąd bardziej z Europą, niż z Azją. Tymczasem widoczne wyżej zdjęcia przedstawiają miasto niecodzienne, pełne orientalizmu i egzotyczności. Jestem doprawdy zaskoczony :). PS. Zaskoczenie budzi również bilet wstępu do zoo. Może i małe, lecz u nas w najtańszych ogrodach zapłacimy ze trzy razy więcej, a u naszych zachodnich sąsiadów wstęp do nie tyle ogrodów zoologicznych, co przydomowych gospodarstw hodujących po kilka nietypowych zwierząt, kosztuje pewnie pięć razy więcej, tyle że w euro :D.
OdpowiedzUsuńmiasto niecodzienne to chyba idealne określenie Tbilisi!
Usuńi tak, ceny wejściówek do różnych miejsc to było to co mi się bardzo podobało w Gruzji - wszystko dostępne nie tylko dla turystów, ale też dla zwykłych mieszkańców. a samo zoo zdecydowanie warte uwagi, mam nadzieję, że wkrótce znów będzie perełką w tym kraju...
Gruzja to kraj, do którego mnie nie ciągnie, jednak gdyby była taka okazja, to pewnie bym się nie wahała i pojechałabym bardzo zadowolona. Kojarzy mi się ten kraj bardziej z Azją, a nie z Europą. Jak widać jednak Tbilisi ma dużo do zaoferowania! Sama nie wiedziałabym na co postawić i co zobaczyć, gdybym czasu miała mało. Niedźwiadki są urocze - kocham te zwierzaki :)
OdpowiedzUsuńW ogóle widoki z góry są nieziemskie i faktycznie Gruzja staje się modnym kierunkiem podróży ostatnimi czasy, z tego co widzę nawet wśród znajomych. A ja nadal nie mam stamtąd pocztówki :D
mnie z kolei Gruzja bardziej kojarzyła się z Europą, ale na miejscu okazało się, że wpływy orientalne też są tu bardzo wyraźne. co oczywiście jest jego ogromnym plusem.
Usuńniedźwiadkom zrobiłam całą sesję zdjęciową, ale zanudzilibyście się na śmierć gdybym wszystkie te zdjęcia wstawiła :D
Bardzo interesujące! Zawsze z ogromnym zainteresowaniem czytam i oglądam wszelkie materiały związane z byłymi republikami Związku. Zdjęcia są rewelacyjne! Nigdy wcześniej nie natrafiłem na fotografie gruzińskich ulicy i skweru Kaczyńskiego!
OdpowiedzUsuńZawsze chwalę Twoje "całościowe" podejście do zdjęć z podróży i tym razem się nie zawiodłem. Od zabytkowych budowli, po rozwalające się rudery i współczesne nowe budynki;sceny z codziennego życia, nawet samochód policji.
Zazdroszczę pozytywnie i z chęcią bym tam pojechał.
towarzyszu, dziękuję za tyle pozytywnych słów - to tylko motywuje do dalszego pisania i dzielenia się z wami moimi podróżami :)
Usuńco do zdjęć to preferuję właśnie uwiecznianie życia codziennego, bo to chyba najbardziej oddaje atmosferę danego miejsca niż zdjęcia tylko i wyłącznie zabytków i atrakcji turystycznych.
Zderzenie różnych kultur, przynajmniej takie odnoszę wrażenie dlatego chętnie bym tam pospacerowała, ale raczej nie mam Gruzji w planach. Chociaż kto tam wie co będzie w przyszłości ;)
OdpowiedzUsuńOd znajomych, którzy zwiedzają Europę wschodnią na rowerach słyszałam, że wiele miast ma właśnie takie 2 strony, które są obok siebie, biedna i bogata. Czasami idąc ulicą mijasz walące sie budynki, aby za kilkanaście metrów znaleźć się w zupełnie innym świecie, gdzie są zadbane i piękne kamieniczki i budynki. Swietnie, że wstawiasz tak dużo zdjeć, dzięk8i temu mogę pospacerować tam razem z Tobą :)
OdpowiedzUsuńZdjęcia są niesamowite! :) Bardzo ciekawa informacja, nie miałam pojęcia że Lech Kaczyński jest tam darzony tak wielką sympatią. Chciałabym pojechać kiedyś do Gruzji :) W ogóle ciekawe jest to że w Gruzji i Armenii ludzie mają bardzo pozytywne skojarzenia z Polską. Moi znajomi bedąc w obydwu tych krajach spotykali mnóstwo osób które znały język polski, mieszkały kiedyś w Polsce albo były tutaj na wakacjach :)
OdpowiedzUsuńfaktycznie, też spotkałam kilku Gruzinów, którzy mieszkają lub mieszkali w Polsce. i o ile o gruzińskiej sympatii do Polaków słyszałam to o tej ormiańskiej już nie. cóż... chyba nie mam wyjścia i będę to musiała kiedyś sprawdzić :) co zresztą mam w planach, ale póki co nieokreślonych czasowo ;)
UsuńHm... mimo, że nie jest to państwo, które chciałabym odwiedzić w pierwszej kolejności to jednak chociaż raz muszę tam pojechać! Może za kilka, a może za kilkanaście lat? :) Kto wie... Pierwsza część zdjęć kompletnie się różni od tych dalszych - tak czy inaczej wszystkie są niesamowite i oddają klimat temu miejscy :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia, wspomnienia... Podobnie jak Ratri - nie jest to miejsce do odwiedzin natychmiastowych, ale kiedyś CZEMU NIE?! Klimat jest niepowtarzalny... Heh, ZOO to trzeba koniecznie odwiedzić, nie dziwię Ci się w ogóle, że musiałaś je zaliczyć :D. Nie miałam pojęcia o takiej sympatii do Lecha!
OdpowiedzUsuńNiewątpliwie urzekające miejsce. Nigdy tam nie byłam. Może kiedyś. Szkoda, że zdjęcia są tak małe, w większym formacie chyba robiłyby jeszcze większe wrażenie :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że trafiłaś na linkowanie. Piękny wpis!