Część z was zapewne wie, że prócz pocztówek i podróży moją pasją są także książki. Jestem prawdziwym molem książkowym, który w każdej wolnej chwili coś czyta. A ponieważ jestem typem włóczykija to książki najczęściej są uzupełnieniem moich planów podróżniczych - stąd na mojej półce oraz bibliotecznym koncie najczęściej pojawia się literatura podróżnicza oraz tzw. literatura faktu. Postanowiłam więc mój blog uzupełnić również o publikowane od czasu do czasu recenzje książek, które z pewnością będą się mieścić w mojej szeroko rozumianej pasażerkowej tematyce.
Na pierwszy ogień idzie przeczytana niedawno książka mojego ulubionego wydawnictwa Czarne (jaką ja już fortunę wydałam u nich, lepiej nie mówić) - "Białe. Zimna wyspa Spitsbergen" Ilony Wiśniewskiej. Przyznaję, sięgnęłam po nią trochę przez przypadek, ponieważ w katalogu wydawnictwa jest mnóstwo innych pozycji opisujących o wiele bardziej interesujące mnie kierunki i kraje.
O Spitsbergenie, jak i o całym Archipelagu Svalbard do tej pory wiedziałam niewiele. Miejsce na końcu świata za kołem podbiegunowym, na którym znajduje się również polska stacja naukowa. Teren należący do Norwegii, gdzie śnieg jest wszędzie a ludzie tylko w kilku osadach. Dzięki autorce przekonałam się, że to miejsce, które kryje w sobie wiele historii i wiele miejsc wartych opowiedzenia, że to wyspa, której historię warto poznać. Stolicę archipelagu zamieszkuje około 2000 osób (znacznie więcej można znaleźć na wyspie niedźwiedzi) z prawie pięćdziesięciu krajów, w tym Iranu, Meksyku czy Tajlandii. Nie można się tu urodzić ani zostać pochowanym, mieszkać można dopóki jest się w pełni sprawnym (średnia wieku mieszkańców nie przekracza czterdziestki), prawo nie pozwala na posiadanie kotów, żywność co prawda można dostać niemal z każdego zakątka świata, ale rzadko kiedy smaczną, ponieważ wszystko jest tutaj sprowadzane samolotem z kontynentalnej Norwegii, najwyższą rośliną jest 30-centymetrowa trawa a jakby tego było mało latem jest tutaj jasno i zimno, a zimą ciemno i bardzo zimno. Brzmi jak mało interesujące miejsce? Nic bardziej mylnego!
Autorka, która na Spitsbergenie pojawiła się za sprawą swojego obecnego męża, pokazuje nam poprzez swoje reportaże miejsce, w którym tymczasowość co prawda wyznacza tryb życia każdego mieszkańca, ale jednocześnie pozwala ludziom wreszcie odkryć swoją tożsamość, swoje potrzeby, swoje marzenia. Miejsce, które jest trochę jak sen, niby współczesne, niby nowoczesne, ale zdecydowanie odcięte od chaosu dzisiejszego świata. Opisuje mieszkańców wyspy, dzięki której rozkwitają, na której zaczynają często swoje życie od nowa, której oddają swoje serce i która uczy ich niejednokrotnie pokory i szacunku do przyrody, bo aby przetrwać tutaj trzeba mieć w sobie wiele determinacji. Wśród nich są też Polacy, hardzi, silni, odporni, barwni jak wszyscy mieszkańcy tego białego świata. Opisuje turystów, którzy - wbrew pozorom - przybywają do tego oddalonego od wszystkiego miejsca tysiącami. Opisuje opuszczone kopalnie, które przez wiele lat dawały tutaj prace i surowce wielu narodom oraz opuszczone osady, które na nowo ożywają dzięki wspomnianym wcześniej turystom. Opisuje noce i dnie polarne, które powodują, że żyje się tutaj trochę jak poza czasem, bo zegar biologiczny swoje a rytm życia swoje, przy czym ciemność nie jest problemem. Problemem jest samotność w ciemności.
Z drugiej strony jest to miejsce do bólu zwyczajne. Jak w każdej większej europejskiej miejscowości tak i w stolicy regionu są muzeum, archiwum, przedszkole, szkoła podstawowa, uniwersytet, hotel, samochody prywatne i taksówki (mimo, że w zimie większość osób i tak używa skuterów śnieżnych oraz psich zaprzęgów), kawiarnia, pizzeria, sushi bar, basen i siłownia, niektórzy mieszkańcy mają nawet leżące poza miastem "domki letniskowe" - norweskie hytty. Tutaj odbywają się nawet festiwale muzyczne, w tym Dark Season Blues - „najbardziej północne święto miłośników bluesa”. Mieszkańcy organizują grille nad brzegiem morza, wyjeżdżają razem za miasto, organizują wspólnie obchodzone przez siebie święta. Nie ma drugiego takiego miejsca na świecie, być może dlatego niespokojne dusze wszystkich mieszkańców właśnie tutaj odnalazły swój kus - nieopisywalny stan, w którym człowiek czuje się jak w domu, bezpiecznie i jak u siebie.
"Białe" to książka, która fascynuje i urzeka, budzi ukrytą głęboko melancholię za życiem według prostych zasad, pełnym szacunku wobec przyrody i o wiele tej przyrodzie bliższym. Książka o miejscu, które w wyjątkowy sposób łączy wynalazki cywilizacji z żywiołem natury. Miejscu, w którym każdy jest skądś a jednocześnie każdy z czasem zaczyna się tu czuć u siebie, gdzie jest zarówno czas na śmiech (historia dokarmiania przez męża autorki małego niedźwiadka) i łzy (wstrząsająca historia - do niedawna jeszcze tajemniczej - śmierci siedemnastu młodych Norwegów w Svenkshuset pod koniec XIX wieku). Ilona Wiśniewska sprawnie prowadzi przez kolejne miejsca, miesiące, pory roku pokazując Spitsbergen trochę z perspektywy przybysza, trochę z perspektywy tubylca, co razem daje specyficzny obraz miejsca, które dzięki tej książce udało mi się choć trochę oswoić. Pozycja zdecydowanie godna polecenia, choćby z tego względu, że przybliża miejsce w pewien sposób niepoznawalne.