Kiedy rok temu podsumowywałam rok 2015 i pokrótce wspominałam o swoich planach i postanowieniach, nie przypuszczałam, że dzisiaj będę w tym miejscu i momencie mojego życia, w którym obecnie jestem. Jak się okazało - zgodnie z moimi przypuszczeniami - plany swoje a życie swoje, ale pozostaje mi mieć nadzieję, że nadchodzący rok będzie zdecydowanie lepszy od 2016 i przyniesie mi sporo niespodzianek, tym razem jednak tych bardziej pozytywnych. Ten rok zleciał mi - mimo wszystko - niesamowicie szybko i takie podsumowanie jest pomocne również dla mnie, żeby wszystko poukładać i uporządkować sobie, bo jak mało który należał do wyjątkowo słodko-gorzkich. Zapraszam was do zapoznania się z moim podsumowaniem - tym razem w formie dwunastu punktów jak ostatnie dwanaście miesięcy - oraz gorąco polecam, żebyście sami tworzyli własne.
2016 w skrócie
Styczeń, czyli postanowienia, postanowienia...
Pierwszy miesiąc roku to zwykle aktywne realizowanie swoich noworocznych postanowień. Tak też było również w moim przypadku i - czym chciałabym się wam pochwalić - pierwszy raz udało mi się jakieś w pełni zrealizować. Oczywiście postanowień było więcej, ale tylko jedno było poważne i wymagające ode mnie samozaparcia - zrzucenie wagi. Pierwsze przygotowania do tego zadania zaczęłam już w grudniu, ale biorąc pod uwagę mój słomiany zapał raczej nie łudziłam się, że tym razem wytrwam w swoich planach dłużej. O dziwo, zaparłam się, uparłam się i w efekcie mogę pochwalić się utratą 13 kilogramów. Dumna z siebie jestem niesamowicie, chociaż przyznaję, że większej różnicy jak nie widziałam, tak nie widzę nadal. Za to według innych jest wyraźna i pozostaje mi wierzyć, że faktycznie tak jest - tym bardziej, że znów zaczęłam się mieścić w moje ukochane, stare spodnie jeszcze z czasów studiów ;)
Idzie luty, czyli najwyższa pora się gdzieś ruszyć!
Jak wiadomo, zima to idealny czas na podróże i całodzienne zwiedzanie, dlatego nie omieszkałam już w lutym ruszyć w świat - tym razem padło na Szwajcarię i Francję. Nie obyło się bez problemów i zawirowań, gdyż pierwotny plan przewidywał wylot w tamte strony na początku lutego, kiedy mam imieniny, ale ostatecznie do samolotu wsiadałam z końcem miesiąca. Za to ten rzadko zdarzający się 29 luty spędziłam dzięki temu w Szwajcarii właśnie, w której byłam zresztą po raz pierwszy. W trakcie przedłużonego weekendu zwiedziłam Bazyleę, która zachwyciła mnie swoją urodą, dostojeństwem, ale też nutką szaleństwa dzięki ulicznym orkiestrom oraz Colmar i Miluzę, które pokazały mi różne oblicza francuskiej Alzacji i przekonały, że Francja wcale nie jest taka zła... jeśli nie wsłuchuję się zanadto w ten okropny język ;)
Marcowe God save the Queen
Marzec to z kolei moje urodziny, których jednak nigdy jakoś specjalnie hucznie nie obchodzę, niemniej jednak z tej okazji - w ramach prezentu - poleciałam na weekend do Wielkiej Brytanii. Była to moja pierwsza wizyta w tym kraju i to od razu w stolicy, dzięki czemu kolejne europejskie miasto stołeczne trafiło na moją listę odwiedzonych (15/48). Tym razem, bardziej niż na zwiedzaniu, zależało mi na zwykłym poczuciu klimatu i atmosfery miasta. Oczywiście odwiedziłam kilka żelaznych punktów londyńskiej przygody - Baker Street, Pałac Buckingham, Big Ben czy muzea królewskie - ale tym co najbardziej jednak zapadło mi w pamięć to znalezione na Airbnb mieszkanie w typowym angielskim domu z tymi upiornie wąskimi i stromymi schodami na piętro, pinty pysznego angielskiego piwa w wyjątkowo klimatycznych pubach i leniwie płynąca Tamiza wyglądająca wręcz przepięknie w tym mroźnym powietrzu. Nie zakochałam się w Londynie, ale z pewnością go polubiłam.
Kwietniowa cisza przed burzą
W tym roku wiosna była dla mnie wyjątkowo spokojna i poza krótkimi wypadami do Pucka i na Hel nie zdarzyło się w tym miesiącu nic co byłoby warte odnotowania. Przyznaję, że aż przejrzałam swojego facebooka oraz instagram, żeby sprawdzić co się wówczas wydarzyło, ale również na nich w tym miesiącu było cicho. Widać wszechświat przygotowywał się do zapewnienia mi atrakcji w nadchodzącym maju ;)
Majowy szczyt
Maj to chyba miesiąc, w którym zwykle dzieje się u mnie najwięcej i tak też było w tym przypadku. To okres, w którym chyba najwięcej się najeździłam i nazwiedziałam. W trakcie długiego weekendu majowego byłam w Poznaniu, Wolsztynie i Łęcznej a także na koncercie we Wrocławiu i meczu w Warszawie. Rozpoczęłam również sezon moich zawodów w Konstancinie-Jeziornej, która jest wyjątkowo uroczą miejscowością. A do kompletu byłam na tygodniowej konferencji w Kownie, w trakcie której nie tylko poznałam miasto i ludzi z całej Europy, nie tylko ćwiczyłam do przeboju Sii na dziedzińcu Litewskiego Uniwersytetu Sportowego, ale także udało mi się odwiedzić dwie kolejne stolice europejskie - Wilno i Rygę (16-17/48).Tym razem "dzieje się" miało u mnie również niestety przykre odsłony - rozstał się ze mną Szymon, czego zupełnie nie spodziewałam się (pisząc poprzednie podsumowanie wspominałam, że planujemy w 2016 kupić mieszkanie). Nie będę się rozpisywać jak bardzo to przeżyłam i źle znosiłam, ale tak długa przerwa w moim blogowaniu wynikała przede wszystkim właśnie z mojego kiepskiego stanu, w którym ostatnią rzeczą było myślenie o pisaniu. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że jestem z siebie dumna, że jednak udało mi się tutaj wrócić, bo ciężko było, oj ciężko.
Czerwiec czyli wszystkie miejsca, do których nie dotarłam
Jednym z bardzo zaawansowanych planów mijającego roku była wizyta na Malcie. Wszystko było już zaplanowane, zarezerwowane, opłacone i przygotowane, nic tylko lecieć. Niestety wspomniane wcześniej rozstanie nastąpiło jakieś dwa tygodnie przed wylotem więc ostatnią rzeczą na jak miałam ochotę był samotny wyjazd, który bym tylko i wyłącznie przepłakała. Przepłakałam w sumie dwa miesiące, ale... skoro wyszło jak wyszło pozostaje mi się tylko cieszyć, że nastąpiło to teraz a nie później.
Z tego samego powodu nie udało mi się również odwiedzić Szczecina, który wciąż znam jedynie jako miasto, przez które się przejeżdża. Co ciekawe, już po raz kolejny nie udaje mi się tam dotrzeć, ale pozostaje mi mieć nadzieję, że w przypadku tego miasto powiedzenie "do trzech razy sztuka" jednak się sprawdzi i jednak w końcu choć trochę je pozwiedzam.
Do kompletu również nie udało mi się dotrzeć do Kolbuszowej, w której odbywają się jedne z moich zawodów, a która leży koło mojej rodzinnej miejscowości i do tej pory zawsze łączyłam odwiedziny w domu z pracą na tamtejszych zawodach. Tutaj dla odmiany pokonała mnie choroba, dlatego mam nadzieję, że w tym roku czerwiec mnie tak brzydko nie zaskoczy i pozwoli realizować wszystkie plany.
Lipcowe górki i dołki
Efektem mojego rozstania była również konieczność znalezienia nowego lokum i to niestety w dość krótkim czasie. W domu rodzinnym nie mieszkam już od 10 lat, ale pomimo wprawy w szukaniu mieszkań - najpierw na studiach, potem w Katowicach, w końcu w Trójmieście - nadal dosłownie nienawidzę tego momentu kiedy siadam przed ogłoszeniami o mieszkaniach do wynajęcia i muszę przebrnąć przez to wszystko, dodzwonić się do tych wszystkich wynajmujących, umówić się z nimi i wynaleźć wszystkie haczyki, które gdzieś na pewno się znajdują. Szukanie w tempie ekspresowym jakiejś kawalerki, w której będę mogła mieszkać z kotem była drogą przez mękę, ale w końcu się udało. Udało się również pozostać w Gdyni, w której po prostu czuję się najlepiej.Wynagrodzeniem tego ciężkiego dla mnie okresu był natomiast fantastyczny wyjazd (do pracy, bo do pracy, ale jednak) na zawody do Polanicy-Zdroju, przyjazd przyjaciela a potem przyjaciółki oraz informacja, iż moja umowa o pracę została przedłużona już na czas nieokreślony. A nie było to takie pewne, bo w międzyczasie było sporo roszad na wyższych stanowiskach, w efekcie których zmienił się również mój zakres obowiązków. Co wyszło mi na dobre, bo oto aktualnie zajmuję się już wyłącznie tym co lubię i co jest związane z moim wykształceniem.
A w sierpniu z rodziną wychodzi się nie tylko na zdjęciach
Sierpień upłynął mi bardzo rodzinnie. Moi bliscy rzadko mnie odwiedzają, bo zwykle brakuje im czasu i urlopu, żeby turlać się do mnie na drugi koniec Polski, ale tym razem takie wizyty nie dość, że miały miejsce, to jeszcze skumulowały się wszystkie niemal w jednym czasie. Przez tydzień była u mnie moja mama z ciocią, na przedłużony weekend zawitał do mnie mój kuzyn z żoną ze Śląska, z którym nie widziałam się od 4 lat a który podobnie jak ja ma duszę prawdziwego włóczykija (oj, zakochalibyście się w jego opowieściach o podróżach po Polsce, naprawdę!) a do kompletu spotkałam się wreszcie z moim krakowskim kuzynostwem i ich młodszą córką, której jestem dumną matką chrzestną. Takie spotkania mogłabym mieć częściej!
Wrześniowe wakacje
Początek jesieni był u mnie czasem, w którym z powrotem zaczęłam wychodzić na prostą i w pewien sposób znów cieszyć się sobą i swoim życiem. A skoro zaczęłam znów lubić swoje życie to zaczęłam znów myśleć o podróżach oczywiście, bo szczęśliwa Pasażerka to Pasażerka w drodze. Efektem tego był mój urlop, który częściowo spędziłam w rodzinnym domu, częściowo u przyjaciela oraz w odwiedzinach jednej z przyjaciółek, ale przede wszystkim we Francji. Razem z przyjaciółką Dagmarą na tydzień poleciałyśmy cieszyć się urokami Lazurowego Wybrzeża. Naszą bazą wypadową była Marsylia a dzięki wynajętemu samochodowi udało się nam odwiedzić także Cassis, Saint Tropez, Niceę oraz Monako (kolejna stolica do kompletu - 18/48). Dodatkowo nie leciałyśmy z Polski bezpośrednio do Francji, ale spędziłyśmy noc na lotnisku w belgijskim Charleroi oraz dobę w Londynie. Zdecydowanie taki wyjazd był mi potrzebny i pozwolił nie tylko naładować moje baterie, ale też do końca poukładać sobie wszystko w głowie a wszystko to w tej Francji, do której tyle czasu byłam uprzedzona ;)W międzyczasie byłam również na zawodach w Hajnówce, która - jak się później okazało - była także bardzo przełomowym wyjazdem. I chociaż w tym miejscu jestem już kolejny rok z rzędu to po raz pierwszy udało mi się wreszcie odwiedzić Rezerwat Pokazowy Żubrów w Białowieży. Może za rok uda się natomiast wreszcie przejechać kolejką po Białowieskim Parku Narodowym, koło której co roku odbywają się moje zawody?
Przełomowy październik
Październik zaczęłam weekendem na zawodach we Wrocławiu, do którego jechałam prosto z mojego urlopu. Przypadek chciał, że w tym samym czasie w mieście był mój kolega ze studiów w Katowicach więc nie omieszkaliśmy się ze sobą spotkać. Mimo wielu niedogodności związanych z częstymi przeprowadzkami po Polsce lubię jednak fakt, że zawsze istnieje spora szansa, że w miejscu, do którego jadę zawsze znajdzie się ktoś z kim mogę się spotkać. Po zawodach z udziałem Dzień Dobry TVN oraz Justyny Kowalczyk niedzielny powrót do Gdyni by już w czwartek znowu ruszać na Dolny Śląsk, tym razem na zawody w Legnicy. Były to ostatnie zawody w roku więc nie obyło się bez hucznego zakończenia sezonu Galą Nordic Walking. Cały wyjazd wśród znajomych, z którymi tam pracowałam obrósł już w niemałą legendę, bo z jednej strony warunki w jakich spaliśmy przechodziły ludzkie pojęcie i nie wiadomo było czy śmiać się czy płakać a z drugiej strony razem naprawdę dobrze się bawiliśmy i to nie tylko w tym okropnym pokoju czy w trakcie zawodów, ale również na samej bardzo-bardzo eleganckiej Gali w Hotelu Qubus, na której udowodniłam, że nie zawsze noszę spodnie lub dresy ;)Wyjazd ten był przełomowy również z tego względu, że w jego trakcie oficjalnie znów stałam się "zajęta" a wszystko za sprawą wspomnianej we wrześniowym skrócie Hajnówki, na której między mną a Mateuszem coś najwyraźniej zaiskrzyło. Zupełnie tego nie planowałam i nie spodziewałam się, ale mam nadzieję, że tak jak teraz jest zostanie na dłużej. Albo na zawsze nawet. Jest to też chyba pierwszy raz kiedy wchodzę w związek z kimś, kogo znam od dawna - od dwóch lat jeździliśmy razem na zawody, ale widać dopiero teraz los postanowił powywracać nam nawzajem nasze życia. Jak na razie robi to wyłącznie w pozytywny sposób i mam nadzieję, że będzie to już robić tylko tak.
A poza tym zaczęłam studia podyplomowe z własnej nieprzymuszonej woli i wyłącznie dla własnego prywatnego rozwoju i ewentualnych perspektyw zawodowych, które wcale pojawić się nie muszą. Kierunek brzmi absolutnie nudno i odpychająco - zarządzanie zasobami ludzkimi: kadry i płace - ale uwierzcie mi, że chyba ani razu na moich studiach magisterskich nie uważałam i nie słuchałam tak bardzo jak tutaj, tak ciekawe jest dla mnie to wszystko o czym się dowiaduję. Mam tylko nadzieję, że uda mi się je ukończyć bez większych problemów.
Poszukiwania listopadowej zimy
W ramach nadrabiania podróżniczych zaległości, które wynikły w połowie roku postanowiłam, że na wakacyjnej Francji się nie skończy i razem z koleżanką z pracy wyskoczyłyśmy na weekend na Islandię świętować w ten sposób Święto Niepodległości. Z racji ograniczonego czasu oraz pory roku (która okazała się być jednak bardziej mokrą jesienią niż śnieżną zimą) nasz pobyt ograniczyłyśmy głównie do stolicy - tym samym licznik odwiedzonych przeze mnie stolic w tym roku dobił do 19/48. Reykiavik okazał się być interesujący, Islandczycy, tak zupełnie inni od reszty Europejczyków, jeszcze bardziej, ale jednodniowa wycieczka w głąb kraju przekonał mnie, że następnym razem muszę tu przyjechać na dłużej i skupić się tylko i wyłącznie na naturze. Te góry, te wodospady, te gejzery, nawet w tak fatalnej pogodzie na jaką trafiłyśmy, wszystko to zrobiło na mnie ogromne wrażenie i właściwie nie ma słów, które oddałyby mój zachwyt. Definitywnie muszę tam niedługo wrócić!
Grudniowe spontaniczności
Ostatni miesiąc roku upłynął mi również na krótkich wyjazdach, które wychodziły dość spontanicznie. Mateusz okazał się być osobą bardzo chętną na mniejsze i większe wojaże dzięki czemu takie niezaplanowane i niezapięte na ostatni guzik wyjazdy były w ogóle możliwe. Dzięki temu spędziliśmy razem deszczowy weekend w Toruniu, do którego pojechaliśmy specjalnie na koncert mojej ukochanej Pidżamy Porno a chwilę później wyskoczyliśmy na jeden dzień na jarmark świąteczny w Dortmundzie, który zawsze chciałam odwiedzić. Końcówkę roku spędziliśmy z kolei w moim domu rodzinnym, do którego pojechaliśmy na święta i traktując jako bazę wypadową odwiedziliśmy jeszcze Sandomierz, Lublin oraz Lwów, do którego pojechałam po raz pierwszy od 26 lat i do którego mam nadzieję wrócić zdecydowanie szybciej.
Ostatni dzień roku spędziłam natomiast po raz pierwszy na prawdziwym balu sylwestrowym i chociaż przekonałam się, że zdecydowanie nie jest to mój ulubiony sposób na spędzanie tego dnia to jednak bawiłam się całkiem nieźle i nawet kilka razy tańczyłam (a musicie wiedzieć, że zwykle wołami nie idzie mnie zaciągnąć na parkiet, bo nie umiem, a co za tym idzie, nie lubię tego).
Ostatni dzień roku spędziłam natomiast po raz pierwszy na prawdziwym balu sylwestrowym i chociaż przekonałam się, że zdecydowanie nie jest to mój ulubiony sposób na spędzanie tego dnia to jednak bawiłam się całkiem nieźle i nawet kilka razy tańczyłam (a musicie wiedzieć, że zwykle wołami nie idzie mnie zaciągnąć na parkiet, bo nie umiem, a co za tym idzie, nie lubię tego).
2016 w liczbach
Poniżej kilka statystyk, które przedstawiają mijający rok w moim wykonaniu:
Jeśli zaś chodzi o bardziej szczegółowe plany czy postanowienia to z pewnością chciałabym znów przyłożyć się do mojego odchudzania i zrzucić jeszcze 5 kilogramów. Tym razem już jednak nie ze względów zdrowotnych czy estetycznych, ale wyłącznie dla samej siebie. Jeśli się nie uda to nic się nie stanie, bo nie mam jakiegoś dużego ciśnienia na to i zejście do zaplanowanej na ten rok wagi będzie po prostu dla mnie dodatkową satysfakcją.
Z pewnością mam za to zamiar przyłożyć się do sfery blogowej i wreszcie zagościć tutaj na stałe i regularnie coś umieszczać. Rozpoczęty w ubiegłym roku cykl kwartalnika kulturalnego poległ po pierwszej części, ale kto wie, może w tym roku się uda pociągnąć go do końca? Mam również nadzieję, że uda mi się także was częściej odwiedzać, bo każdy z nas doskonale wie, że czytelnicy są ważni, ale jednak komentarze przez nich pozostawione to swoista wisienka na torcie, która zawsze dodatkowo motywuje do kontynuowania swojej pracy.
Pod względem podróżniczym chciałabym na pewno odwiedzić przynajmniej jeden nowy kraj oraz 2 nowe stolice europejskie, ale zdaję się na los i będę zadowolona z każdego wyjazdu, który w swojej spontaniczności zarezerwuję. Póki co razem z Mateuszem mamy zaplanowany urodzinowy wypad do Londynu pod koniec marca i cały czas kombinujemy i ślęczymy nad jakąś dłuższą wyprawą w mniej oblegane rejony. W planach był również wyjazd z pracy na tydzień do Rumunii, ale niestety tuż po świętach bożonarodzeniowych dowiedziałam się, że nie przyznano nam jednak środków na to i prawdopodobnie będę musiała zaznajamiać się z rumuńskim Jassy jedynie na zdjęciach i poprzez internet. Ale co się odwlecze... ;)
Podsumowując, mimo że 2016 nie był usłany różami i przeżyłam w tym czasie sporo wzlotów i upadków to jednak z perspektywy czasu stwierdzam, że był to wyjątkowy rok. I mam nadzieję, że kolejny będzie równie fantastyczny, czego życzę nie tylko sobie, ale przede wszystkim Wam!
- odbyłam 12 lotów
- odwiedziłam 10 lotnisk
- przeleciałam 11 347 kilometrów
- odbyłam swój najdłuższy lot w życiu - 1564 kilometry - z Gdańska do Keflaviku
- pojechałam na Litwę i Łotwę autem co dało w sumie 1741 kilometrów i niemal dobę w samochodzie
- odwiedziłam 10 krajów, z czego tylko w jednym nie opuściłam lotniska - Belgia, Francja, Islandia, Litwa, Łotwa, Monako, Niemcy, Szwajcaria, Ukraina i Wielka Brytania; aż 6 z tych krajów odwiedziłam po raz pierwszy!
- przejechałam w sumie 6236 kilometrów w drodze na zawody
- napisałam jedynie 38 postów na blogu
- zdobyłam kartkę tylko z jednego nowego państwa - Lesotho
- przeczytałam 52 książki (pierwszy raz od kilku lat!)
Plany na 2017
Podstawowym planem jest to, że ma być lepszy od tego, który właśnie minął i jeśli tylko to się spełni to i tak będę usatysfakcjonowana!Jeśli zaś chodzi o bardziej szczegółowe plany czy postanowienia to z pewnością chciałabym znów przyłożyć się do mojego odchudzania i zrzucić jeszcze 5 kilogramów. Tym razem już jednak nie ze względów zdrowotnych czy estetycznych, ale wyłącznie dla samej siebie. Jeśli się nie uda to nic się nie stanie, bo nie mam jakiegoś dużego ciśnienia na to i zejście do zaplanowanej na ten rok wagi będzie po prostu dla mnie dodatkową satysfakcją.
Z pewnością mam za to zamiar przyłożyć się do sfery blogowej i wreszcie zagościć tutaj na stałe i regularnie coś umieszczać. Rozpoczęty w ubiegłym roku cykl kwartalnika kulturalnego poległ po pierwszej części, ale kto wie, może w tym roku się uda pociągnąć go do końca? Mam również nadzieję, że uda mi się także was częściej odwiedzać, bo każdy z nas doskonale wie, że czytelnicy są ważni, ale jednak komentarze przez nich pozostawione to swoista wisienka na torcie, która zawsze dodatkowo motywuje do kontynuowania swojej pracy.
Pod względem podróżniczym chciałabym na pewno odwiedzić przynajmniej jeden nowy kraj oraz 2 nowe stolice europejskie, ale zdaję się na los i będę zadowolona z każdego wyjazdu, który w swojej spontaniczności zarezerwuję. Póki co razem z Mateuszem mamy zaplanowany urodzinowy wypad do Londynu pod koniec marca i cały czas kombinujemy i ślęczymy nad jakąś dłuższą wyprawą w mniej oblegane rejony. W planach był również wyjazd z pracy na tydzień do Rumunii, ale niestety tuż po świętach bożonarodzeniowych dowiedziałam się, że nie przyznano nam jednak środków na to i prawdopodobnie będę musiała zaznajamiać się z rumuńskim Jassy jedynie na zdjęciach i poprzez internet. Ale co się odwlecze... ;)
Podsumowując, mimo że 2016 nie był usłany różami i przeżyłam w tym czasie sporo wzlotów i upadków to jednak z perspektywy czasu stwierdzam, że był to wyjątkowy rok. I mam nadzieję, że kolejny będzie równie fantastyczny, czego życzę nie tylko sobie, ale przede wszystkim Wam!
Czytając Twoje podsumowanie, stwierdzam, że mój rok był dość nudny. Z jednej strony dobrze, bo nie działo się nic złego/tragicznego czy smutnego, ale z drugiej był właśnie nudny, więc muszę postarać się, aby obecny był mniej nudny - właśnie wymyśliłam swoje pierwsze postanowienie noworoczne :)
OdpowiedzUsuńGratuluję podróży, nowej miłości i pięknej sylwetki - świetnie wyglądasz w tej sukience!
po pierwsze dziękuję, przyznam, że na zdjęcie w sukience nawet po tych 3 miesiącach sama patrzę z przyjemnością :)
Usuńa pod pewnymi względami nuda to nie jest najgorsza rzecz, którą można powiedzieć o minionym roku. ja sporo bym dała, żeby 2016 był dla mnie bardziej nudny i przewidywalny. ale z całego serca trzymam kciuki, żeby Twój najbliższy rok nudny nie był i to tylko w pozytywnym aspekcie! no i trzymam kciuki, żebyś zrealizowała swoje postanowienie noworoczne :)
Jakbyś miała jakieś pytania przed wyjazdem do Dublina, to wal śmiało, jeszcze trochę pamiętam, więc mogę coś doradzić :)
Usuńooo, ooo, to na pewno się zgłoszę do Ciebie nieco bliżej wyjazdu :)
UsuńRok pelen wzlotow i upadkow. Mam nadzieje, ze 2017 bedzie obfitowal tylko w pozytywne wydarzenia.
OdpowiedzUsuńdziękuję bardzo, oby tak się stało! Tobie również wszystkiego co tylko dobre w tym roku!
UsuńOj Agato, Agato, ile się u Ciebie działo! Świetnie, że pomimo upadków rok zakończył się bardzo pomyślnie i nawet w kwestii miłości wszystko wyszło na dobre. Te wszystkie liczby są imponujące. Wow! W sukience wyglądasz świetnie, a nogi powinnaś pokazywać zdecydowanie częściej :P Mam nadzieję, że ten 2017 rok będzie lepszy od 2016. Podróż do Londynu brzmi genialnie. Ja poszukuję właśnie biletów i mam nadzieję, że wkrótce uda mi się gdzieś wyrwać choćby na weekend właśnie. Bo już normalnie mnie trzęsie :D
OdpowiedzUsuńJa właśnie tworzę podsumowanie, ale idzie mi to bardzo opornie, ponieważ sama nie wiem czy chcę je dodawać na bloga... Nie będzie ono na pewno tak osobiste jak Twoje, ale doskonale znam to uczucie rozstania, bo mnie ono dopadło w 2015. Ale nie miałam takiego szczęścia jak Ty i chyba dopiero końcówka tego roku przyniosła mi poprawę w tej kwestii i się trochę pozbierałam. Także no :P
Nie było mnie tu raptem chwilę, a tu już Dublin się pojawił! Aaa, świetnie! :D <3
Usuńpodsumowanie widzę, że udało Ci się jednak napisać i opublikować więc chyba jednak nie było tak strasznie, tym bardziej, że wyszło naprawdę świetnie!
Usuńza te wszystkie budujące słowa dziękuję, mam nadzieję, że teraz to już przynajmniej przez dłuższy czas droga będzie prosta bez żadnych niespodziewanych zakrętów i uskoków. no i może będzie okazja, żeby te nogi częściej pokazywać :D
trzymam kciuki, żeby i u Ciebie w kwestiach sercowych wszystko szło w dobrym kierunku i żebyś upolowała jakieś bilety i niech to będą wreszcie bilety lotnicze :D
a Dublin wyszedł spontanicznie strasznie i chyba przez marzec i kwiecień będę jadła suchy chleb z wodą :D noaleale, bilety były za 160zł w obie strony więc przecież nie mogłam tego przegapić i za jednym zamachem załatwić i nowy kraj i nową stolicę :D
Życzę Ci wielu pięknych podróży w Nowym Roku :)
OdpowiedzUsuńdziękuję bardzo! na pewno nimi nie pogardzę jeśli będzie ich dużo :D
UsuńWow, tempo odwiedzania kolejnych europejskich stolic niesamowite! U mnie ostatnio ten licznik nieco się zatrzymał, za często latam do tych samych stolic po prostu. Swoją drogą, te odwiedzone to fajny pomysł na notkę na bloga... będę musiał o tym pomyśleć. :)
OdpowiedzUsuńu mnie miniony rok był rzeczywiście wyjątkowy pod względem nowych krajów i nowych stolic, ale podejrzewam, że w tym roku wszystko już się ustabilizuje i jeśli się uda zobaczyć te planowane dwie nowe stolice to będę zadowolona, bo ostatnio ciągnie mnie do miejsc, w których już byłam właśnie :)
Usuńi cieszę się, że poniekąd zainspirowałam Cię do pomysłu na nową notkę :)
Szalejesz z tymi podróżami! Wkrótce zabranie Ci nowych krajów do zwiedzania :D
OdpowiedzUsuńoj, o to się nie martwię - wbrew pozorom w samej Europie jest ich jeszcze całkiem sporo :)
UsuńWiesz tak myślałam sobie ostatnio, że dawno cię nie było, że mało pisałaś. Rok 2016 miałaś ciężki, ale patrząc na niego z podróżniczej perspektywy to myślę, że można ci gratulować bo odwiedziłaś aż 6 nowych państw! Super :) No i zrzucnie wagi, całkowity szacun bo mi się to nigdy nie udało, a w sumie to nie pamiętam czy kiedyś próbowałam ;) Dla nas też ostatni rok był ciężki dlatego mamy nadzieję, że 2017 będzie tylko lepszy. I tego ci życzę, żeby Nowy Rok był pozytywniejszy od poprzedniego :)
OdpowiedzUsuń