Gori - w cieniu Stalina

27 sty 2016

Gdyby dzieje ludzkości potoczyły się inaczej Gori dzisiaj byłoby jednym z wielu podobnych do siebie gruzińskich miasteczek, które odwiedzają tylko nieliczni i najczęściej jedynie w drodze do skalnego miasta w Upliscyche. Historia jednak pobiegła - jak zawsze - swoim torem i tak oto niespełna 50-tysięczne miasto nad rzeką Liakhvi jest znane przede wszystkim dzięki temu, że to właśnie tutaj urodził się Józef Stalin. Mało tego, jest z tego dumne!
Wyobrażacie sobie, że w Austrii idziecie do Muzeum Hitlera a przy wyjściu kupujecie jego popiersie z plastiku na pamiątkę oraz sznaps o nazwie Hitler? Nie ma mowy, gryzie się to niemiłosiernie. A w przypadku Józefa Wissarionowicza w jego ojczyźnie jest to coś wręcz oczywistego, wszak był to nie tylko dobry wujaszek, ale i wielki wódz. Trudno mieć pozytywne skojarzenia z tą postacią, ale znajdujące się w tym mieście Muzeum Stalina było na tyle niecodzienną i fascynującą atrakcją turystyczną, że jeszcze przed wyjazdem stało się obowiązkowym punktem naszego wyjazdu. I tak ostatniego dnia pobytu w Tbilisi pojechaliśmy odwiedzić Gori.

Dotarcie do oddalonego od stolicy kraju o 85 kilometrów Gori nie stanowi najmniejszego problemu. Właściwie dostanie się w którykolwiek zakątek kraju nie stanowi problemu, wszystko zależy tylko i wyłącznie od tego, ile gotówki posiadamy w kieszeni. Z samego rana docieramy metrem na stację Didube, przy której znajduje się "dworzec". Będąc wcześniej na Bałkanach spodziewałam się, że znajdę się w ludzkim ulu gdzie każdy będzie namawiał mnie na przejazd i kupno wszystkiego co rzekomo jest mi niezbędne do życia. Rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania i przypuszczenia - to był jeden wielki chaos. Sklepiki, kramiki, stoiska, panie i panowie sprzedający z rąk cenne towary (papier toaletowy na sznurku też był!), wąsaci Gruzini przekonujący nas, że zawiozą nas gdzie tylko zechcemy najtaniej na całym placu i nieprzyjmujący odmowy, nawet jeśli proponowany przez nich kierunek był zupełnie gdzie indziej niż Gori, kierowcy przekrzykujący się nawzajem podczas powtarzania niczym mantry miasta docelowego. W końcu jakimś cudem (i dzięki temu, że wcześniej sprawdziłam jak wygląda literka G w gruzińskim alfabecie, żeby wiedzieć, na które tabliczki na przednich szybach zwracać uwagę) udało nam się przedrzeć przez tę ludzką ciżbę i dotrzeć do marszrutek jadących w interesującą nas stronę. Koszt przejazdu to 4 GEL (zwykle stawka wynosi 3 GEL, ale nam trafiła się marszrutka pospieszna, niezatrzymująca się nigdzie po drodze). Nie zdziwcie się, jeśli busik, do którego wsiądziecie będzie miał pękniętą przednią szybę w jednym lub kilku miejscach, to tutaj nic zaskakującego. Za każdym razem wolę jednak myśleć, że ta szklana gwiazdka powstała przez jakiś kamień, który uderzył w szybę z zewnątrz a nie jest to wspomnienie uderzenia czyjejś głowy po którejś z nieudanych szalonych jazd kierowcy :)

Do Gori docieramy po godzinie jazdy, kierowca wysadza nas na placyku przy muzeum, tuż przed drzwiami informacji turystycznej, którą oczywiście odwiedzamy. Więcej czasu zajmuje nam pogawędka z pracującą tam panią niż zebranie darmowych materiałów, bo tych - poza wydrukowaną na zwykłej drukarce mapce centrum miasta - po prostu nie ma. Po wyjściu kierujemy się jeszcze do sklepu, żeby kupić coś do jedzenia i picia, bo dzień był wyjątkowo gorący, po czym ruszamy w stronę najważniejszego miejsca czyli Muzeum Stalina. Sam budynek prezentuje się naprawdę okazale - biała kolorystyka, marmury oraz architektura od razu przywodzą na myśl socrealistyczny styl czasów radzieckich. Pierwotnie było to lokalne muzeum miejskie, ale po śmierci ojczulka Stalina w 1953 roku zostało przekształcone w miejsce upamiętniające jego osobę i można powiedzieć, że w tym roku czas się tam zatrzymał. Powrót do przeszłości (bo nawet toalety pamiętają zamierzchłe czasy) kosztuje nas w tym przypadku 10 GEL, co jak na gruzińskie standardy jest ceną wygórowaną. Bez szemrania jednak płacę za bilet, bo - nie oszukujmy się - drugiego tak dziwnego miejsca z pewnością prędko nie odwiedzę. Poczuciu nierealności towarzyszy zaopatrzenie sklepiku z pamiątkami, który znajduje się przy kasie. Popiersia Stalina od miniaturowych po naprawdę ogromne, koszulki, kubki, piersiówki, papierośnice, popielniczki, przypinki, magnesy, breloczki, jaja(!) z jego wizerunkiem, jest też wino Stalin a dla tych bardziej uduchowionych - tomiki poezji towarzysza Józefa.
fot. jimbojack.com
Pierwsze co rzuca się w oczy po odejściu od kasy to monumentalne marmurowe schody, na półpiętrze których stoi ogromna figura Wujaszka Joe, która budzi prawdziwy respekt. Stalin jak malowany. Wszystko jest jakby wyjęte z lat 50-tych, łącznie z opryskliwą obsługą pań pilnujących każdego skrawka budynku - wchodząc do pierwszej sali mijamy, pełniącą raczej funkcję cerbera niż porządkowej, starszą panią, która z wielką podejrzliwością oglądała nie tylko nasz bilet, ale i nas samych a potem kroczyła za nami przez całą salę (kolejne pracownice w kolejnych salach zachowywały się tak samo). Sama sala... Nie ma wątpliwości kogo upamiętnia to miejsce, wszędzie jest pełno Stalinów w każdej możliwej formie - są tu jego zdjęcia, obrazy, haftowane kilimy na pół ściany, popiersia oraz dokumenty z nim związane. Przekrój czasowy od młodości aż po czasy świetności jego imperium. Stalin młody (swoją drogą, niesamowicie przystojny i zdecydowanie w moim typie a'la buntownik), Stalin z Leninem, Stalin po lewej, Stalin z dziećmi, Stalin z towarzyszami, Stalin po prawej, Stalin walczący, Stalin pracujący, Stalin na środku. Kolejne sale to kolejne związane z nim ekspozycje - jego listów, jego książek przetłumaczonych na liczne języki, jego przedmiotów osobistych, jego mebli. Są tu nawet jego maska pośmiertna a osobną salę zajmują liczne prezenty, które otrzymywał od możnych tego świata (największe "wrażenie" zrobił na mnie uszyty gołąbek pokoju dla Giuseppe Stalina) - z Polski zauważyłam jedynie popielniczkę w kształcie łodzi, ale może coś jeszcze się tam zachowało?
Tyle sal dokumentujących każdy fragment życia Wielkiego Wodza, ale żadna, absolutnie żadna nie wspomina o tym ile krzywd wyrządził setkom, tysiącom, milionom ludzi. Tak jakby jego działalność nie miała żadnych efektów, skutków, wyników, jakby była zamknięta w wielkiej bańce mydlanej. To tylko potwierdza pierwsze wrażenie, że czas stanął tutaj kiedy krytyka Towarzysza Stalina nie istniała. Jest co prawda małe pomieszczenie na parterze budynku, które przedstawia gabinet, w którym - zapewne - wydawane były wyroki śmierci oraz celę więzienną, ale wszystko tutaj wygląda na wyreżyserowane w przeciwieństwie do sal na piętrze. Widzisz to i wcale nie wierzysz, że ci, którzy przygotowywali tę wystawę robili to z przekonaniem. I o ile element wyparcia wisi nad całym muzeum, o tyle księga gości, która jest wystawiona u szczytu schodów nie pozostawia złudzeń, że odwiedzający też zapomnieli o jego czynach. Lektura tego tomiszcza jest równie interesująca jak samo muzeum, zwłaszcza, że wpisy ludzi z całego świata są w znacznej mierze krytyczne, zdarzają się dosadne określenia, przekleństwa oraz wulgarne epitety. Ponad 60 lat od jego śmierci, Stalin nadal budzi w ludziach skrajne emocje. I choć samo muzeum trudno uznać za obiektywne i ciekawe merytorycznie (zwłaszcza, że tylko część eksponatów posiada opisy w języku angielskim) to z pewnością wizyta tam jest niepowtarzalnym doświadczeniem, które warto przeżyć.
Kolejną częścią Muzeum Stalina, na którą obowiązuje oddzielny bilet, jest znajdujący się na zewnątrz wagon, którym od 1941 roku jego właściciel podróżował nie tylko po ZSRR, ale także między innymi na konferencje w Jałcie czy Teheranie. Wstęp kosztuje 5 GEL i znów towarzyszy nam pani porządkowa, która wagon otwiera, zatrzymuje się na pół minuty przy każdym pomieszczeniu, po czym wyprowadza nas drugą stroną i zamyka za sobą tę cenną pamiątkę lęku Dżugaszwiliego przed zamachem. Opancerzony wagon jest w pełni wyposażony - posiada salon, kuchnię, łazienkę, pokój Stalina z prywatną łazienką oraz pokoje zaufanych mu ludzi. Wystrój i wyposażenie robią wrażenie nawet dziś, jak nowoczesne to musiały być wnętrza w czasach gdy korzystano z niego!
fot. addicted2travel.pl
Ostatnim elementem (a może pierwszym, wszak tu wszystko się zaczęło), który można odwiedzić w trakcie pobytu w muzeum jest Domek Stalina. To przeniesiona z oryginalnej lokalizacji drewniana chatka, w której w 1878 roku urodził się Towarzysz Józef i spędził swoje pierwsze cztery lata życia. Dziś domek został obudowany opartym na filarach monumentalnym dachem z ogromnym witrażem przez co sprawia wrażenie jakby to było raczej czyjeś mauzoleum a nie miejsce urodzenia. Podobno domek można też obejrzeć od środka, ale my nie trafiamy na taką okazję. Przed chatką znajduje się jeszcze całkiem spory i zadbany park, w którym kiedyś znajdował się jeszcze pomnik Stalina, dziś niestety został po nim tylko cokół. Park wydaje się być bardzo popularnym miejscem wśród mieszkańców, bo pomimo panującego tego dnia skwaru niemal wszystkie ławki były pozajmowane przez osoby z całego przekroju wiekowego - od dzieci, przez rodziny, aż po starsze osoby.
fot.myjourney.pl
fot. osmol.pl
Muzeum Stalina jak i przylegający do niego park znajdują się - oczywiście - na alei Stalina, głównej i najbardziej reprezentacyjnej ulicy Gori. Nie dziwne więc, że tutaj też znajduje się kolejne ważne miejsce w mieście, Muzeum Wojskowe oraz pomnik na cześć poległych żołnierzy w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, przed którym płonie wieczny ogień. Jest dopiero wczesne popołudnie więc decydujemy się na wizytę również w tym miejscu. Nasze pojawienie się wywołuje niemałe zaskoczenie, przerywamy najwyraźniej jakieś ploteczki z koleżankami, których dwie córki biegają sobie radośnie po salach muzeum. Bilet kosztuje 3 GEL, ale tym razem pani opiekująca się tym przybytkiem nie towarzyszy nam w oglądaniu eksponatów, które mamy tylko i wyłącznie dla siebie - przez całą naszą wizytę nie pojawił się tutaj nikt inny, mimo że w samym Muzeum Stalina zwiedzających było całkiem sporo. Widok ogromnego pomnika Stalina tym razem nie dziwi nas ani trochę, dziwi nas za to rzeźba, która wygląda jakby jedna ze znajdujących się na niej postaci wymiotowała. Pozostałą część wystawy zajmują głównie zdjęcia, medale, sprzęt woskowy i prywatne przedmioty żołnierzy walczących ku chwale ZSRR. Jest tu również nowa - w porównaniu z pozostałymi gablotami - wystawa dotycząca wydarzeń z 2008 roku, w której znajdują się mundury zabitych żołnierzy gruzińskich oraz zdjęcia osób, które zginęły tutaj w trakcie tej krótkiej wojny. W czasie rosyjsko-gruzińskiej wojny w 2008 roku Rosjanie zbombardowali w Gori szpital, szkołę, bloki na obrzeżach miasta i centralny plac i przez kilka. W muzeum najbardziej znanego mieszkańca nie trafili albo trafić jednak nie chcieli.

fot. przystanekprl.pl
Po wyjściu z muzeum decydujemy się odpuścić sobie trzecie tutejsze muzeum (etnograficzne, wstęp również 3 GEL) i zamiast tego włóczymy się bez większego celu po mieście. W końcu lądujemy w zrewitalizowanej części Gori, która mogłaby uchodzić nawet za jego starówkę. Być może nawet nią była, ale trudno to ocenić, ponieważ wszystko jest tak świeże i nowe, że ciężko stwierdzić co też kryło się tutaj przez bombardowaniem. O nowości tego miejsca świadczy również fakt, że jest tu prawie pusto, tylko nieliczne lokale są otwarte a mieszkańców widać tylko w niektórych uliczkach, głównie tych bocznych. Między dachami kamieniczek po chwili zaczynają pojawiać się znajdujące się na pobliskim wzniesieniu ruiny - Goris Tsikhe. To XIII-wieczny zamek, który znajdując się na szlaku łączącym wschód z zachodem był wielokrotnie atakowany. Dzisiejsze pozostałości pochodzą głównie z XVII i XVIII wieku i zostały zniszczone podczas trzęsienia ziemi w 1920 roku, ale nadal ich ogrom robi niesamowite wrażenie. Na terenie otoczonym kamiennym murem poza bramą wejściową nie ostało się praktycznie nic, ale i tak warto wybrać się na szczyt, z którego roztacza się przepiękny widok na Gori (tylko z tego miejsca wszechobecny duch Stalina nie przytłacza), przepływającą przez niego rzekę i otaczające miasto wzgórza Shida Kartli. Dzień był na tyle gorący i przyjemny, że pozostałą część dnia spędziliśmy na wzgórzu leżąc na trawie i grzejąc się w słońcu, robiąc milion zdjęć miastu z lotu ptaka i po prostu odpoczywając po poprzednich dwóch intensywnych dniach pełnych chodzenia. Choćby dla tych chwil warto było tu przyjechać. Ci, którzy lubią się przedzierać przez krzaki i trochę powspinać, z pewnością zainteresują się tym, że na najniższym poziomie fortecy znajduje się niewielka kapliczka, którą odwiedzają miejscowi. My myśleliśmy, że to jakieś nieoficjalne zejście na drugą stronę wzgórza, ale okazało się, że za kapliczką nie ma jak wydostać się poza obręb murów i trzeba było potem znów przedzierać się na samą górę. Ale zobaczenie miejsca, o którym nie znalazłam nigdzie absolutnie najmniejszej wzmianki było warte tego wysiłku.
fot. georgiaabout.com
 
Nim jednak wrócimy do stolicy, zatrzymujemy się jeszcze na lody, które zjadamy przy ogrodzeniu stadionu, na którym trwa akurat mecz tutejszego klubu, FK Dila Gori. Do Tbilisi wracamy dopiero późnym popołudniem na kolację i pakowanie się, bo następnego dnia czeka nas przeprawa niemal przez cały kraj w drodze do Batumi... Ale o tym poczytacie w następnej notce :)

10 komentarzy:

  1. Muzeum Stalina - ciekawe, ciekawe. Z chęcią odwiedziłabym tamto miejsce, jak i również fortecę czy nową-starą starówkę. Szkoda tylko, że muzeum towarzysza Stalina nie należy do tych obiektywnych - przedstawiających całą prawdę. No cóż, z pewnością i tak wizyta należała do tych interesujących, może nieco zadziwiających?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak jak napisałam, muzeum ewidentnie zatrzymało się w latach 50-tych kiedy o towarzyszu Stalinie złego słowa powiedzieć nie można było, ale i tak uważam, że to bardzo ciekawe miejsce. i dziwne - to chyba pierwsze określenie, które przyszło mi do głowy w trakcie odwiedzin. taki trochę powrót do przeszłości.

      Usuń
  2. Całe to muzeum architekturą przypomina mi budynki hiszpańsko-meksykańskie, które nieraz widuję w tv. Nie wiem, czy sama zdecydowała bym się na wizytę w tym muzeum, ale miasteczko wygląda ciekawie, a widok ze wzgórza jest cudowny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja tam widzę stuprocentowy socreal w najpiękniejszym wydaniu. ale w sumie... rzeczywiście coś jest w tym co mówisz :)

      ja mimo wszystko, mimo tego kogo dotyczy to muzeum i jak nierzetelnie jest to wszystko przedstawione, polecam tam wizytę. choćby w formie przestrogi i ku pamięci.

      Usuń
  3. Wiedziałam, że nazwa Gori z czymś mi się kojarzy, że gdzieś, coś kiedyś słyszałam. I w chwili coraz głębszego czytania tego wpisu doznałam olśnienia. Czytałam kiedyś jakąś książkę, w której właśnie o Gori było sporo, jak i o tym muzeum, które w tej książce zostało przedstawione dość prześmiewczo. Ale co to była za ksiązka, to sobie pewnie już nie przypomnę.
    Wnętrze pociągu mnie powaliło! Piękne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo to muzeum ciężko traktować poważnie. nie oszukujmy się, nikt o minimalnej świadomości historycznej, nie będzie chodził po nim z nabożnym szacunkiem. a zdjęcia wagonu nie oddają jego luksusów. nawet deska w klozecie była piękna, drewniana :D

      i gdybyś sobie jednak przypomniała tytuł ksiązki to daj znać, z chęcią przeczytam!

      Usuń
  4. I zobacz jaka w tym wszystkim jest paranoja,czczenie Stalina jak najważniejszego bohatera tego kraju. A co na to mówią młodzi Gruzini? Czy z nimi rozmawialiście?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. młodzi traktują Stalina raczej już jako taką trochę bajkę, trochę legendę. nie pamiętają go, znają tylko z opowieści rodzinnych więc nie mają aż tak bezkrytycznego podejścia i raczej nie podchodzą do tej postaci ze śmiertelną powagą. z drugiej strony nie jest to temat, o którym z chęcią rozmawiają, bo mimo wszystko mają ambiwalentny stosunek do niego - z jednej strony mają świadomość tego kim ten człowiek był dla milionów ludzi i ile krzywd wyrządził, z drugiej strony Gruzja za ZSRR żyła całkiem dobrze (zapewne dlatego, że to była rodzinna republika Stalina) i jest to, jakby nie było, najbardziej znany Gruzin, który przyciąga ludzi do kraju oraz samego Gori.

      Usuń
  5. jedno wielkie wow! nigdy wcześniej nie słyszałam o tym muzeum, chociaż muzeum to takie średnio pasujące słowo, z Twojego wpisu wynika, że to bardziej mauzoleum stworzone przez fanatyków. zastanawiam się, czy zwiedziłabym to miejsce, będąc w Gruzji, chyba z czystej ciekawości tak, chociaż Gruzja nie jest na pierwszym miejscu moich podróżniczych marzeń.
    jak przeczytałam o tym "dworcu" i przekrzykujących się panach, przypomniało mi się, jak szukałam sukienki na studniówkę i trafiłam nawet na toruńskie targowisko, a tam jakaś babka zauważyła, że oglądam sukienkę, więc podeszła i powiedziała: "Sprzedam za stówkę, sprzedam za stówkę." mówię, że nie ma rozmiaru, a ona nadal powtarza, że za stówkę sprzeda, że to taka okazja... mzyli nieważne, że nie pasuje, ważne, że tanio, haha.
    a co do kobiety, która "śledziła" Was w muzeum - zawsze czuję się nieswojo, gdy z mamą jesteśmy z toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej, a pilnujących pań więcej niż zwiedzających... i tak nas obserwują.
    jestem ciekawa tej księgi z wpisami, bardzo ciekawa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahaha, toruńskie targowisko kojarzy mi się z "rynkiem" w moim rodzinnym mieście. prócz Polaków mamy tam dużo Bułgarów, Rumunów (jest też jeden Murzyn) i najbardziej kreatywni w przyciąganiu klientów są właśnie obcokrajowcy - wymyślają wierszyki, przekrzykują się, targują, nie dają się spławić, bo jak nie ma rozmiaru tego modelu to wcisną ci dobry rozmiar czegoś innego. ale w sumie lubię ten klimat :)

      i też nie znoszę kiedy w muzeum pracownicy chodzą za zwiedzającymi jakby z góry zakładając, że ktoś coś na pewno zniszczy, ukradnie, itp. na szczęście coraz więcej miejsc odchodzi od tego typu prowadzenia placówek.

      Usuń

Jeśli spodobał Ci się post, będzie mi bardzo miło jeśli pozostawisz po sobie jakiś ślad - napisz komentarz, daj lajka pod postem na FB lub polub mój profil na FB: Pasażerka palcem po mapie





SZABLON BY: PANNA VEJJS.